Ducinaltum... wybacz, ale dalej nie rozumiem....
Przez wieki Kościoł stał na stanowisku, iż tylko sex w celach prokreacyjnych nie jest grzechem, czyli wszelkie działania- poza wstrzemięźliwością- na rzecz ograniczenia płodności, choćby kondom czy stosunek przerywany są grzeszne. I tak żyli nasi dziadowie/pradziadowie. Uprawiali małżeński sex i pięknie się rozmnażali, np. moja babka ze strony Ojca urodziła 13 dzieci- wychowała 10-oro. Prababka podobnie. O naturalnych popronieniach nic nie wiem, ale pewnie były. Dziś mało kto chce/ może/ pozwolic sobie na tego rodzaju efekty małżeńskiego pożycia. Poza naturalnością, nieszkodzeniem zdrowiu, nie widzę specjalnej róznicy między NPR a klasyczną antykoncepcją. Jesli wspólżyję w dni wyznaczone metodą jako niepłodne, a nie wspólżyję w płodne- to robię to w celu uniknięcia zapłodnienia, więc rezultat ten sam. Więc nie rozumiem, dlaczego środwiska katolickie stoją tak uparcie na stanowisku, iż NPR to nie antykoncepcja? Oczywiście nie jest antykoncepcją w jednym wypadku- gdy para uprawia sex w dni płodne licząc na poczęcie. W odwrotnej sytuacji- jest.
Mam wrażenie, iż popieranie NPR przez Kościół jest pewną hipokryzją. Dlaczego? Ponieważ jest dla mnie próbą wybrnięcia z twarzą z wielowiekowego stanowiska w sprawie sexu: sex tylko w celu rozmnażania się. Wydaje mi się, iż Kościół popiera tak naprawdę tylko ten kierunek NPR zmierzający ku zapłodnieniu, ten w odwrotną stronę wyłącznie jako mniejsze zło.