A jeśli chodzi o mój poród to było to tak:
Też się stawiłam o 8 rano w izbie przyjęć, aby mnie przyjęli wreszcie na planowane cc.
Zebranie wywiadu i takie tam, aż wreszcie przyszła położna i dzielnie z mężem pomaszerowaliśmy na górę.
Tam badanie + ktg, w międzyczasie moja lekarka przyszła sprawdzić czy nie zapomniałam przyjść , wizyta anestezjologa, pobranie krwi, założenie wenflonów, cewnika, podanie kropłówek no i odzianie sie w piękną szpitalną koszulkę.
Z minuty na minute moje nerwy były coraz silniejsze, zostałam ulokowana w sali pooperacyjnej, cała drżałam jak galareta, mama z mężem stali na korytarzu ale dr ich zawołała żeby weszli do mnie to "będzie mi raźniej".
I tak sobie czekaliśmy na godz 11.
Wreszcie nadeszła godzina 11, przyjechało po mnie łóżko, położne mnie spakowały, otuliły kołderką i wyruszyliśmy w podróż na blok operacyjny... po drodze na korytarzu jeszcze uścisk dłoni od mamy i męża...
Po drodze jeszcze żarty sie mnie trzymały, ale jak wjechałam na salę to strach mnie obleciał porządny..
Pani pielęgniarka mi mówiła co mi robią, jaką pozycję mam przyjąć i zaczęły się próby do znieczulenia podpajęczynówkowego, dostałam znieczulenie i anestezjolog próbowała- nie udało się, kilka nastepnych prób - nie udało sie, kolejna - szok- jakby mi prąd przez prawa noge przeszedł, chyba jakis nerw dotknęła - zaczęłam się drzeć, za chwilę to samo z lewą nogą - sziedziałam po turecku z wygiętymi plecami w koci grzbiet, myślałam że umrę, modliłam się żeby sie tylko udało i wreszcie to dłubanie w moim kręgosłupie się skończyło!!!
Niestety, po ok 20 min, usłyszałam to czego nie chciałam - znieczulenie ogólne
Gdybym mogła i miała silę to chyba bym zwiała stamtąd - potem potoczyło sie błyskawicznie, usłyszałam: dostanie pani dwa zastrzyki, po pierwszym powieki staną sie ciężkie po drugim pani usnie.
Dostałam pierwszy - powieki zaczeły mi opadać a ja w krzyk, że jeszcze nie śpie - dalej nie pamiętam....
Po jakimś czasie słyszę: Pani Kasiu budzimy się, w gardle coś mi przeszkadzało, kazali mi kasłać, ja nie mogłam bo brzuch bolał, nie mogłam oddechu złapać, nic powiedzięć tylko charczałam jak stary traktor, MASAKRA...
Znów położne mnie wiozły na tym samym łóżku - już nie żartowałam z nimi - czułam się koszmarnie, a na korytarzu dalej stała mama i mąz...
Na sali po kilkunastu minutach przyniosły mi małe zawiniątko - to była moja córeczka