,, - Mamo! Mamo! Szybko!Otwórz!Tym razem to na pewno dziadziuś!" - krzyczałam gdy tylko ktoś zapukał do drzwi.,, - Dziadzia!Dziadzia!"- powtarzał po mnie mój młodszy brat i tak jak ja szybkim krokiem podążał w stronę drzwi...Ale dziadka nie było...Ani dziś, ani wczoraj, ani jeszcze wcześniej...Bez słowa odeszłam od drzwi. Mój młodszy braciszek wybuchł płaczem...Tak bardzo nam go brakowało...Dziadek był z nami bowiem zawsze...Był gdy wstawaliśmy, był gdy jedliśmy śniadanie, był gdy biegaliśmy po podwórku, był gdy skaleczyłam się w nogę, był gdy Łukaszek się przewrócił, był gdy oglądaliśm telewizję, był gdy kładliśmy się spać...Po prostu był...Zastępował nam rodziców, którzy pracowali by zapewnić nam odpowiednie warunki...Był dla nas i matką i ojcem...Do dziś pamiętam jak bardzo smakowała mi jajecznica ze szczypiorkiem, którą zazwyczaj podawał nam na śniadanie...Pamiętam także jaką radość sprawiała mu wspólna zabawa w ,,ciuciubabkę"...I mimo, że miał prawie 70 lat śmiał się i biegał z nami jak dziecko...Nic więc dziwnego, że nie mogliśmy się wówczas podzić z tym że Go nie ma...Zniknął z naszego życia tak nagle...Niespodziewanie...Wielkorotnie pytaliśmy mamę kiedy wróci...A ona? Za każdym razem ze łzami w oczach tłumaczyła nam, że dziadziuś zamieszka z nami jak tylko poczuje się lepiej. Niewiele wówczas z ego rozumiałam...Nie mogłam, lub nie chiałam pojąć że dziadek zachorował...Zamknęłam się w sobie...Nie cieszyło mnie zupełnie nic...Stałam się krnąbrna i nieposłuszna...A mój młodszy braciszek zaczął po pewnym czasie zachowywać się zupełnie tak jak ja...Dziś podziwiam mamę, że mimo to, okazywała nam wówczas wiele miłości i zrozumienia...Przecież sama także bardzo cierpiała...W końcu ona także bardzo kochała swojego ojca...
Dni mijały w zaskakującym tempie...Liście na drzewach zmieniły kolor na złoto-czerwony i zaczęły spadać...Trawa przestała być tak zielona i miękka jak latem...Dzień był coraz krótszy...Wróciłam do przedszkola...Byłam już sześcioletnią dziewczynką. Uczyłam się czytać i pisać, poznawałam nowe cyfry i figury geometryczne...Czułam się taka ważna i dorosła...Za rok miałam już zostać prawdziwą uczennicą!...Powoli zaczęłam się godzić z ciągłą nieobecnością dziadka...Czasami byłam nawet na niego zła...Zła, że nas tak zostawił...Nie chciałam odwiedzać go w szpitalu...Dziś oddałabym za to wszystko...
Pewnego zimnego, grudniowego dnia wydarzyło się jednak coś, co drastycznie zmieniło moje postępowanie...Święta zbliżały się wielkimi krokami. Na przedszkolnych zajęciach coraz częściej mówiliśmy o Świętach...Przygotowywaliśmy świąteczne ozdoby, śpiewaliśmy kolędy, opowiadaliśmy o wymarzonych prezentach... Szczerze mówiąc, to już od dawna nie wierzyłam w te wszystkie legendy o Świętym Mikołaju, ale w tym roku było jednak inaczej...Miałam bowiem ku temu jeden ważny powód...Powrót ukochanego dziadka...Jako jedna z pierwszych oddałam Pani swój list do Świętego Mikołaja...Moja lista wymarzonych prezentów była bowiem bardzo krótka...Składała się tylko z jednej, skreślonej niewprawną jeszcze w pisaniu ręką, pozycji - ,,Chcę aby dziadziuś do nas wrócił"...Gdy po latach natknęłam się na ten list w rzeczach należących do mamy, rozpłakałam się...W ułamku sekundy powróciły do mnie wówczas wszystkie tamte wspomnienia...Wszystkie targające mną emocje...Ogromne emocje małej, sześcioletniej dziewczynki...
Nadeszły Święta...Nie cieszyło mnie jednak ani pieczenie świątecznych pierniczków, ani ubieranie choinki, ani znajdujące się pod nią prezenty...,,-Dziadziuś nie zmieściłby się przecież w żadną w znajdujących się tam paczek...!"-myślałam spoglądając ze smutkiem w oczach w stronę kontrastowo wesołej, kolorowej choinki... Uciekłam do drugiego pokoju. Nie chciałam nawet zasiąść dowigilijnego stołu...Ale jak ja mogłam tam siedzieć?Koło kogo miałam usiąść?Przecież zawsze miałam miejsce obok dziadka...
Mama z tatą wielokrotnie namawiali mniedo tego, abym do nich dołączyła...Próbowli brać na ręce...Wtedy usłyszałam coś...dziwnego...Jakiś głos...Wydawało mi się, że słyszę głos dziadka...,,-Nie to nie możliwe..."- myślałam, a jednak na mojej twarzy pojawił się uśmiech...Głos pojawił się znowu...Dziadek!Tak to był dziadek!Mój ukochany dziadziuś!Szybkim ruchem ręki otarłam łzy i pobiegłam do pokoju, w którym mama przygotowała Wigilijną wieczerzę...Za stołem, na swoim ulubionym miejscu, siedział dziadek. Był trochę bladszy niż zwykle i może trochę chudszy, ale to był On!,,-Dziadziusiu!"-krzyknęłam i ostrożnie wdrapałam mu się na kolana. Tak bardzo się cieszyłam...Przytulona do jego ciepłej piersi spojrzałam w okno...Na niebie właśnie pojawiła się pierwsza gwiazdka...,-A jednak Mikołaj istnieje..."-pomyślałam.
,,-Ewelina nie rozpakujesz prezentu?"-głos mamy wyrwał mnie z zamyślenia.,,-Za chwilę mamusiu. Swój wymarzony prezent już dostałam..."-odpowiedziałam spoglądając na dziadka....
To były nasze ostatnie wspólne Święta. Dokładnie pół roku później nasz ukochany dziadek zmarł. Miał złośliwego raka prostaty.
Dziś wiem, że to nie Mikołaj a ordynator oddziału na którym przebywał przyczynił się do tego, że moje marzenie się spełniło a nadal wierzę Mikołaja...