Kochani, poczytałam Wasze wpisy już umieszczone w tym wątku i przyznam, choć od dawna jestem już dużą dziewczynką, a i życie tak mi się ułożyło, że muszę być „twardą”, gotową do codziennego boju. To niektóre wpisy bardzo mnie wzruszyły.
Z czasów dzieciństwa nie pamiętam, żebym dostała jakiś szczególny wymarzony prezent – miałam takie dzieciństwo, do którego nie chciałabym myślami wracać. Nie mam z nim dobrych wspomnień, poza tymi związanych z mamą, która tak bardzo się starała, by wszystko było „normalnie.” … Zostawiam więc te myśli daleko za sobą, by czasem nie przysporzyły mnie o niepokój duszy.
A jak już byłam samodzielna, wstyd się przyznać – ale też niestety nigdy nie otrzymałam nic takiego, o czym teraz mogłabym napisać – to ten szczególny, wymarzony prezent, to co zapadło mi w pamięć szczególnie i głęboko. No chociaż wysilam pamięć – nic takiego nie było. Wręcz przeciwnie, znów wracają do mnie te „gorsze” wspomnienia.
W najbliższej przeszłości – pierwsza myśl – najpiękniejsze Święta Bożego Narodzenia to te, kiedy byłam już mamą – same(i) wiecie, dlaczego to tak wspaniałe uczucie. Święta Bożego Narodzenia (nie muszę tu objaśniać, tłumaczyć –znane jest to uczucie wszystkim rodzicom, prawda? … mam nadzieję, że tak jest) – pierwsze w życiu swojego dziecka – skromne, ale jakby z bajki. Od tych Świąt 7 lat temu, to ja jestem od spełniania marzeń, od dawania radości i bezpieczeństwa, to ja zostałam pomocnikiem Świętego Mikołaja i to moja rola, by córeczka moja za naście lat nie mogła ,jak ja powiedzieć: „nigdy nie otrzymałam nic takiego, co byłoby szczególnym, wymarzonym prezent”. Staram się, jak mogę i rolę tę spełniam, mam nadzieję, że z powodzeniem – co potwierdza zawsze uśmiech na twarzy mojej córki, kiedy sprawdza, co mikołaj zostawił w bucie, czy, jak rozpakowuje prezenty, które znajdzie pod „choinką”. Najtrudniejsze przede mną – łatwo jest uszczęśliwić małe dziecko, ale potem, kiedy będzie dorastała nieźle się trzeba będzie z tymi prezentami – zaskoczyć, by były wyjątkowe, wymarzone i takie o jakich będzie marzyła. A jeszcze tyle pracy przede mną, by nauczyć dziecko, że nie będzie pewnie nas stać na wszystko, czego zapragniemy, że wspaniały prezent, to nie znaczy drogi, z najwyższej półki. Ale to inny temat…
Wracam do tego swojego wymarzonego prezentu – musi być to ten, który otrzymałam. Nadal mam problem, bo „fizycznie” taki dotąd nie był mi chyba pisany i w moim życiu do mnie nie trafił jak dotychczas. Nieładnie by było nie wspomnieć o tym, że owszem wdzięczna jestem za wszystkie podarki, które do mnie trafiły – dziękuję wszystkim mikołajkowym pomocnikom. Ale żaden z nich (spośród rajstop, kosmetyków, książek, kawy itd.), które dostałam pod choinkę nie był jakimś szczególnym.
Jednak spotkało mnie kilka lat temu w Święta Bożego Narodzenia coś, co dla mnie niezwykle cenne, szczególne i pewnie ma o wiele większy sens, niż niejeden wymarzony podarunek. Jak córka miała 2 i pół roczku, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia zostałyśmy same – mąż już nie chciał nim być, znudziło mu się pełnić rolę głowy rodziny. Totalne załamanie. Jak tu Święta przygotowywać, jak poczuć ich magię, jak nawet nutki atmosfery świątecznej nie było u mnie w domu. Owszem – stół na ile mogłam zastawiłam, choinka była, prezenty pod choinką dla córki też. Można by powiedzieć Wigilia „zaliczona”. Ale perspektywa tego, że jeszcze przede mną dwa dni świąteczne – przygnębiała jeszcze boleśniej. Choć się z tą sensacją (wyprowadzka męża z domu) nie obnosiłam – nie zachowała się ona w tajemnicy. Byłam na to zła. Jednak to, ze dowiedział się o tym ktoś z moich znajomych – i to wcale nie z takich bliskich znajomych okazało się być wybawieniem z tej „grobowej” i wcale nieświątecznej atmosfery. Rano w pierwszy dzień Świat Bożego Narodzenia zostałam z córką zabrana, mimo, że protestowałam, na śniadanie świąteczne właśnie przez ta znajomą rodzinę, która dowiedziała się, w jakiej sytuacji zostałam na Święta. Cudowne to było – w tej rodzinie, to dopiero Święta się spędza – naprawdę dobra energia, takiej nie tylko miłości panującej w tej rodzinie, ale i przyjaźni, szacunku. I tak z córką (a córka miała towarzystwo w swoim wieku – dwie dziewczynki w podobnym wieku) nie tylko na śniadaniu byłyśmy, ale i na obiedzie, a dopiero po kolacji zostałyśmy odwiezione do domu. Co dla mnie wtedy było szczególne – nikt mnie o nic nie pytał, nie wypytywał o męża itd.
Rozpisałam się, jak zwykle, więc już krótko: najwspanialszy prezent świąteczny, jaki otrzymałam nie był opakowany w kolorowy papier, torebeczkę świąteczną, czy pudełko z kokardką, nie znalazłam go też pod choinką. To, co wtedy spotkało mnie w te Święta 2006 roku – „dar serca” tej rodziny – to najszczególniejszy prezent w moim życiu.
Ps. ponieważ mam córkę, jesli mój wpis zostanie "zauważony" wybieram zestaw dla dziewczynki