Relacja wychowanek-wychowawca nie jest tak ścisła i nie niesie ze sobą tak daleko posuniętych konsekwencji, co relacja rodzinna pomiędzy rodzicami a dzieckiem - kto tego nie widzi, jest ignorantem. Trzeba jasno powiedzieć, że rodzic w odróżnieniu od wychowawców nie ma ściśle określonych zadań do zrealizowania, jakiegoś zasobu wiedzy do przekazania czy ograniczonego katalogu środków do wykorzystania - on odpowiada za dziecko jakby za całokształt. Dlatego ma prawo i obowiązek robić wszystko, co dla dobra dziecka niezbędne - i jeśli uzna, że w danej konkretnej sytuacji niezbędna jest kara fizyczna - to ma takie prawo. Ale nikt inny poza nim nie ma prawa nietykalności cielesnej dziecka naruszać. Czy to będzie przechodzień na ulicy, kolega na placu zabaw czy nauczyciel w szkole.
To, że rodzic dopuszcza stosowanie kar cielesnych nie znaczy, że on musi uderzyć, że to zawsze jest konieczne - to będzie konieczne wtedy, gdy on uzna, że wystąpiła taka sytuacja. I wydaje mi się, że nie trzeba sztywno określonych ram dokąd wolno a gdzie już nie.
Wbrew temu, co próbuje się wmówić, przypadki maltretowania i krzywdzenia dzieci są wyraźnie widoczne dla wprawnego obserwatora i nie są znowu tak częste, jak niektóre osoby chciałby, żeby uważano. Należy się skupić na wprowadzaniu w życie tych uregulowań prawnych, które już mamy - konsekwentnie. Bo krzywdzić dziecka nie wolno w obecnym systemie prawnym - a jednak są ludzie, którzy to robią. Myślicie, że przejmą się dodatkową regulacją o klapsach? Wątpię. Jedyną grupą, w którą ta regulacja może uderzyć, są normalne rodziny.
I jeszcze nie daj Boże doprowadzi się do sytuacji, gdy rzeczywiście małolaty będą straszyły swoich rodziców, jak to miało miejsce jakiś czas temu w Szwecji, że doniosą na nich do władz. To rozbija rodzinę.