Kochana Mamuś, pamiętasz?
Biel starej kuchni, zapach świeżego chleba i ja - przycupnięty na schodku przy drzwiach Jeszcze wtedy mały, nieporadny, uczący się przy Tobie życia. I Twój śmiech, gdy miałaś dłonie oblepione drożdżowym ciastem, a ja z szybkością jaskółki recytowałem:
"Kochana Mamo, gdy będę duży,
to Ci przywiozę małpeczkę z podróży.
Długim ogonkiem to zwinne zwierzę
będzie za Ciebie zmywać talerze..."
I popatrz tylko, masz już dużego /choć czasem nadal nieporadnego/ Synala. Tylko przeprosić Cię muszę, bo słowa nie dotrzymałem i zamiast obiecanego szympansika przywiozłem synową.
Ale nie o niej dzisiaj mowa. Bo wiesz, pytają mnie, jaki zapach dałaś swemu Gałganowi? A ja nawet specjalnie nie muszę się zastanawiać. To była prawdziwa uczta dla zmysłów powonienia - wymieszały się ze sobą aromaty szczerej miłości, oddania, wrażliwości na drugą Osobę... Uczta z gatunku bezcennych, w restauracji zwanej domowym zaciszem...
Ktoś mnie szturchnął, Mamo... Czas chyba kończyć. Spokojnie, nie zdradzę im Twoich sekretnych przepisów, tak się umawialiśmy. Co by mnie jednak nie zdyskwalifikowali, dopowiem w kilku niezgrabnych zdaniach, że choć włos przypruszony siwizną, pamiętam...
- ... chleb przygotowywany wspólnie, zapach drożdży pod samym sufitem, a nawet u sąsiada...
- ... pieczywo obtoczone w jajku, chrupiące pod ostrymi zębiskami /biednie było,ale swojsko/...
- ... miętowe pastylki, którymi wspólnie z Babcią pomalowałyście mój świat na cukrowo...
- ... tony placków, zachwycających barwami tęczy...
- ... i w końcu niezwyczajną zwyczajność oranżady w torebkach, przynoszonej przez Ciebie z pobliskiego sklepiku...
Zbyt wiele tego, zaraz chyba wskoczę za kurtynę przeszłości, bo wspomnienia wyostrzają pragnienia A ja przecież nie mogę zniknąć, bo wkrótce Twoje Święto. Wpadnę - z przyjaciółmi Krakusami albo bez...
Twój Gałgan