Artykuł promocyjny Opublikowany przez: Kasia P. 2014-08-21 15:20:18
Te pół dekady ukształtowało mnie jako nauczyciela. Regularne szkolenia i setki godzin planowania zajęć i pracy z dziećmi w różnym wieku przyniosły umiejętności i doświadczenie, które procentowało i procentuje w najlepszych szkołach pod każdą szerokością geograficzną. Kiedy poproszono mnie o podzielenie się swoimi refleksjami na temat metody Helen Doron, nie wahałem się ani chwili.
Czy to aby nie jakaś nowa podejrzana moda?
Jedną z bardziej powszechnych obaw, które żywią współcześni świadomi rodzice wobec wczesnej edukacji lingwistycznej jest sceptycyzm wobec tej, w ich odczuciu, swego rodzaju naukowej i społecznej nowinki. „Nowoczesna metoda”, „w świetle najnowszych badań”, „amerykańscy naukowcy dowiedli” to jedne z najbardziej wyświechtanych sformułowań, które według mnie wcale nie brzmią przekonująco. Sama obawa jest jednak zupełnie bezpodstawna. Kluczową rolę doświadczeń dzieciństwa dla późniejszego rozwoju przybliżył światu zachodniemu Freud. Naukę przez doświadczanie propagowali ojcowie – i matki – nowoczesnej edukacji opartej na doświadczaniu: Piaget, Steiner, Lewin, Montessori. Ale i oni przecież zjawiska nie stworzyli, tak jak Darwin nie stworzył ewolucji. Wnikliwie spojrzeli po prostu na proces uczenia się dziecka, w tym na proces uczenia się języka, proces tak stary, jak sam gatunek ludzki. Ten właśnie proces Helen Doron postanowiła w latach osiemdziesiątych XX wieku przełożyć na nauczanie angielskiego, stając się jedną z najważniejszych propagatorek metody zwanej immersive learning, czyli nauki przez „zanurzenie” w języku.
Ale czy to nie za wcześnie?
Dziecko nie uczy się języka ojczystego gombrowiczowsko wtłoczone w szkolną ławkę, uczy się go w sposób bierny od momentu, kiedy zaczyna funkcjonować jego zmysł słuchu, czyli jeszcze w łonie matki. W ciągu pierwszych dwóch – trzech lat życia osłuchuje się z melodią języka, zaczyna rozróżniać dźwięki, wreszcie powtarza je, składa z nich pierwsze słowa a potem zdania.
Obserwując swoich uczniów, szczególnie w Azji, nie mam wątpliwości, że planując wczesną edukację swoich dzieci należy być ostrożnym. Kilkulatkowie, którzy zaraz po ostatnim dzwonku w przedszkolu czy szkole wiezieni są na kolejne kilka godzin zajęć popołudniowych, niekoniecznie wyrosną na ciekawych świata, kreatywnych i szczęśliwych dorosłych. Jakkolwiek obawa rodziców przed zaprzęgnięciem dziecka w ten toksyczny wyścig szczurów jest więc godna najwyższego uznania, wyjaśnić należy, że niebezpieczeństwo nie leży w samym uczeniu się, tkwi ono w niedostosowanych do wieku ucznia metodach. Dziecko od pierwszych chwil swojego życia, uczy się przez interakcję z otoczeniem. Uczy się przez zabawę.
Zrozumienie tej trywialnej w gruncie rzeczy prawdy, przełożenie jej na spójną metodę nauczania i rozpowszechnienie jej w świecie jest wielkim sukcesem Helen Doron. Czasy Prousta, kiedy rodzice z bólem musieli wybierać między spędzaniem z dzieckiem czasu a zapewnieniem mu solidnej edukacji dawno odeszły do lamusa. Najmłodsze dzieci biorą udział w zajęciach HD razem z rodzicami, którzy mają okazję nie tylko obserwować proces uczenia się, ale brać w nim czynny udział. Często przy okazji odświeżając swój własny angielski. Dzieci po półgodzinnych lub czterdziestopięciominutowych, zależnie od wieku, zajęciach opartych na zróżnicowanych aktywnościach angażujących wszystkie ich zmysły i aktywujących wszystkie, w tym ruchowy, typy inteligencji i sposoby przetwarzania bodźców, nie są zmęczone. Wychodzą z centrum nie mogąc się doczekać następnego tygodnia.
Wielką rolę odgrywa tu nacisk na sprawne posługiwanie się przez nauczycieli positive feedback, czyli wzmocnieniami pozytywnymi. Każdy mały sukces dziecka na zajęciach jest dostrzegany i celebrowany pochwałami i małymi nagrodami. W ten sposób kształtowane zainteresowanie dziecka światem i otwartość przekładają się na brak zahamowań w posługiwaniu się językiem obcym, zrozumienie, ze popełnianie błędów jest czymś zupełnie naturalnym.
Dzieci uwielbiają zajęcia Helen Doron z jednego jeszcze powodu. Są one doskonałą okazją do socjalizacji z rówieśnikami, której brakuje większości polskich dzieci w wieku przed przedszkolnym. Cotygodniowe spotkania z grupą są bezbolesnym a przy tym bardzo skutecznym przygotowaniem do przedszkola i szkoły.
Partnerem artykułu jest:
Ambasador marki Samsung 2016.08.26 13:53
Im więcej się zna języków obcych tym lepiej. Dlatego warto zadbać o to żeby dziecko jak najwcześniej zaczęło się ich uczyć. Można ułatwić naukę kupując dziecku smartfon i instalując odpowiednie aplikacje. Samsung Galaxy J3 (2016) świetnie nadaje się na prezent dla dziecka. Jest wytrzymały, a jednocześnie nie jest drogi.
goosiak4 2016.02.11 14:26
Muszę poświęcić więcej czasu na zabawy z córką i w tym czasie uczyć ją również angielskiego. Właśnie poprzez zabawę. Niestety w mojej miejscowości nie ma jeszcze takich zajęć.
83.3.*.* 2015.09.10 11:49
Dzieci uczą się języka błyskawicznie! Czemu tego nie wykorzystać. Sama korzystam z kursu wzorowanej na tym jak języków uczą się dzieci - z metody Emila Krebsa. Jak moje dziecko trochę podrośnie to też na pewno pomyślę o jakieś metodzie, która nie będzie "typowo" szkolna, żeby nie zniechęcić do nauki. Sama doskonale pamiętam potwornie nudne zajęcia z niemieckiego w szkole, które bardzo zniechęciły mnie do tego języka na długi czas. A wszystko to, przez źle poprowadzony kurs !
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.