Wiele mam tych szalonych wspomnień z czasów młodości (lata 90). Moja pierwsza samodzielna podróż autostopem, w wieku 16 lat była zainspirowana wyłącznie literaturą młodzieżową, bo nikt ze znajomych nigdy nie spędzał wakacji w ten sposób. Jechałam na wakacje do rodziny; z Katowic do Olsztyna pociągiem, a później do Giżycka miałam dojechć autokarem. Zamiast tego o godzinie szóstej rano na wylotówce z Olsztyna złapałam ciężarówkę. Jechało się świetnie, później przesiadłam się do przedstawiciela handlowego w jakiejś osobówce. I ten sam przedstawiciel handlowy zatrzymał się mi ROK później, by podwieźć mnie i mojego chłopaka. Ja i kierowca zorientowałam się, że się znamy, po jakiś piętnastu minutach rozmowy - ale to było zaskoczenie, tymbardziej, że kierowca stwierdził, że bardzo rzadko zabiera autostopowiczów!
Gdy już byłam wytrawną autotopowiczką, to nawet w swoim mieście, w czasie roku szkolnego łapałam okazję, by np. nie spóźnić się do szkoły. Raz na praktyki nie chciałam się spóźnić i zdesperowana stojąc na przystanku wyciągałam rękę by zatrzymać cokolwiek, bo wszystkie autobusy nawaliły. Padał deszcz, była paskudna mgła i za bardzo nie widziałam co jedzie. Ucieszyłam się ogromnie gdy zatrzymała się jakaś osobówka i podbiegłam do szyby by zapytać czy zgadzają nam się kierunki. Samochód był dość specyficzny, ale w tym zimnie i mgle nie zwróciłam na to uwagi. Na moje pytanie czy mogą mnie zabrać do..., panowie z auta odpowiedzieli, że owszem, ale mają tylko miejsce leżące. I ryknęli śmiechem. Okazało się, że zatrzymałam pusty karawan, i nieźli kawalarze mi się trafili... nieskorzystałam :)
W czasie kolejnych wakacji już postanowiłam nie jeździć sama autostopem i zebrałam grupę znajomych (wysyłając telegramy do tych mieszkających dalej, bo nie zawsze dawało się dodzwonić). Mieliśmy namioty, śpiwory i karimaty, nasze plecaki były kosmicznie ciężkie. Nasza 8 osobowa grupa jeździła dwójkami, by nie straszyć kierowców. Umawialiśmy się za np. 100 km, na rynku, lub dworcu w jakimś mieście i tam szukaliśmy dzikiego miejsca na nocleg, by rozbić namioty. Nie mieliśmy telefonów komórkowych, internetu, a mimo to zawsze się spotykaliśmy. Niekiedy jadąc jakimś samochodem mijaliśmy się ze znajomymi, i kierowca trąbił na nich, lub zabierał jak miał jeszcze miejsce. Było to naprawdę świetne.
Nocowaliśmy w przeróżnych miejscach, pomijając klasyczne polanki w lasach, czy łąki nocowałam w bunkrze, w wieży obserwacyjnej z której myśliwi polują, na plaży, w pustej przyczepie ciężarówki (za zgodą kierowcy), w rozwalającej się pustej stodole. Oj, wiele razy się z koleżankami bałam, a na drugi dzień okazywało się, że było wygodnie i bez problemów.
Będąc na studiach pojechałam z moim chłopakiem autostopem za granicę. Pojechaliśmy tylko we dwójkę, bo nikt nie chciał się dołączyć. Gdy dotarliśmy do Paryża i chcieliśmy razem wejść na wieżę Eiffla okazało się, że nie możemy, bo mamy w plecaku butlę z gazem turystyczną, a nie ma tam czegoś takiego jak przechowalnia bagażu. Gdy taka sama sytuacja powtórzyła się przy wejściu do Luwru popłakałam się ze smutku. Gdy odchodziliśmy od kasy, zauważyła to jakaś francuzka i zapytała czemu płaczę i czemu nie weszliśmy. Wytłumaczyliśmy jej na migi, i trochę po angielsku, dlaczego- a ona zadeklarowała, że w takim razie popilnuje nam rzeczy! Przeszliśmy do miejsca z ławkami, ona usiadła i powiedziała, że mamy godzinę. Bez wahania zostawiliśmy obcej osobie, plecaki z całym naszym dobytkiem, wzięliśmy tylko pieniądze i dokumetny i pobiegliśmy zwiedzać Luwr w godzinę - jakkolwiek to nierealnie brzmi. Zobaczyliśmy wybitne dzieła i po godzinie wróciliśmy, dziękując jej ogromnie.
Takich przygód miałam naprawdę wiele, ale nie będę już was zmuszać do czytania tego. W każdym razie to były super wyprawy! Do tej pory utrzymuję kotnakt ze znajomymi z którymi wtedy jeździłam, mimo, że mieszkamy daleko od siebie. A jak się spotykamy to obowiązkowo wspomniamy tamte chwile.