Mój związek od jakiegoś czasu był na krawędzi, tyle że ja z czasem coraz bardziej upewniałam się, że lepiej już nie będzie, chyba że chwilami. I chwile bywały piękne, ale miały to do siebie, że mydliły mi oczy.
W tej chwili oficjalnie rozstałam się po ponad pięciu latach związku. Zamiar ten nosiłam w sobie od jakiegoś czasu. Nie piszcie proszę kochani, że się ułoży, że się pogodzimy, bo chcę Wam powiedzieć, że godziliśmy się wiele razy, ale jeśli ktoś nazywa mnie ćwokiem i chamidłem dlatego, że zwracam uwagę na nadużywanie alkoholu, jeśli ktoś nie oddaje mi pieniędzy, niszczy pożyczone ode mnie rzeczy i obraża mnie coraz częściej, to nie ma sensu czekać w upokorzeniu na lepsze jutro, bo w takim związku ono nie nadejdzie. W dodatku, jako że jestem impulsywna, czlowiek ten prowokował mnie do zachowań, których może nie żałuję, ale których nie chciałabym mimo wszystko powielać - do takich samych wyzwisk i krzyków.
Co będzie teraz... podejrzewam, że same problemy, bo to mściwy człowiek jest.
Mimo to pamiętałam co pani psycholog powiedziała mi podczas poprzedniego kryzysu w związku, który został pokonany. Zmieniło się wtedy na lepsze i byłam zadowolona ze związku, ale znów się popsuło i psuło coraz bardziej, wiecie... jak robak w słodkim jabłku - jesz jesz i jest cudowne, soczyste, slodkie, pachnące, ale trafiasz na robaka i okazuje się, że zdążył już wyżreć połowę środka, ale ty o tym nie wiedziałaś. To taka moja aluzja odzwierciedlająca doskonale moje odczucia co do tego związku. Wracając do tego, co powiedziała mi psycholog:"Jeśli odejdziesz, to może i będziesz nękana, upokarzana, nachodzona, może i skrzywdzi ciebie i twoją rodzinę tak jak grozi, ale pamiętaj - jeśli nie odejdziesz będzie tak na pewno."