To bardzo motywujące co piszecie i coraz bardziej pcha mnie do przodu.
Zwierzę się Wam z czegoś, o czym tak w pełni wiedziała do tej pory tylko jedna osoba.
Kiedyś już byłam w toksycznym związku, także bez wyzwisk, ale z całą masą ograniczeń i to naprawdę strasznych - Cezary R. mówił mi jakie ubrania mam nosić, jakie kolory, jakich nie, jaką mam mieć fryzurę na głowie, jakie książki czytać, jakiej muzyki słuchać, zabraniał mi jeść słodycze i mówić na ulicy "cześć" koleżankom z klasy.
Zaczęły wypadać mi włosy, a dermatolożka zacząła wypytywać o dom, szkołę i związek i wręczając receptę na 90 zł powiedziała:"Za dwa tygodnie masz przyjść na kontrolę i powiedzieć mi, że rzuciłaś tego chłopaka". Nie przyszłam wcale, wiadomo - jak ktoś mógł złe słowo o nim powiedzieć, nie? Z czasem było gorzej. Nerwowe drgania nogami, nagłe osłabienia i zawroty głowy, a potem żołądek - niesamowite boleści chwytające nagle. Lekarka myślała, że wrzody. Kiedy mnie rzucił (dobrze się stało, bo sama nie potrafiłam odejść chociaż tak bardzo chciałam to przerwać), po dwóch tygodniach wszystko przeszło jak ręką odjął i uświadomiłam sobie, że od dawna go nie kochałam, tylko byłam uzależniona.
Moje życie zmieniło się całkowicie. Zaczęłam robić wszystko to, czego mi zabraniał, jak doszłam do siebie pod względem zdrowotnym zostałam honorowym dawcą krwi czego tak bardzo chciałam, udzielałam się w wolontariacie, wyjeżdżałam za miasto, odnowiłam kontakty, miałam romansik, tyle że skończył się ze względu na odległość i między innymi poznałam Marka K., człowieka z którym spędziłam ostatnie 5 lat.
Przez rok byliśmy tylko znajomymi spotykającymi sie we wspólnym gronie. Przez następny rok spotykaliśmy się także sam na sam i zaprzyjaźniliśmy się. Postanowił być abstynentem stwierdzając, że jego picie stało się problematyczne. Abstynentem był ponad 2,5 roku. Związaliśmy się, było wspaniale. I był inny niż były - nie kazał mi się odchudzać tylko mówił "masz wyglądać tak, żeby sobie samej się podobać i czuć dobrze, bo mi się będziesz podobała zawsze", żadnego zmuszania do ubierania sie w określony sposób, czesania, co najwyżej mówił, że ładnie mi w jakiejś fryzurze i że lubi kiedy mam na sobie to czy tamto, żadengo nakazu co do książęk i muzyki, rozumiecie - zachwyciła mnie ta pełna akceptacja mojej osoby po tym jak przeżyłam piekło ograniczeń. I naprawdę było nam dobrze. Znaliśmy się od dwóch lat i zaprzyjaźniliśmy, dopiero wtedy się związaliśmy. Przeżyłam wspaniały okres w życiu.
Po jakichś dwóch latach stało się coś, co często spotyka osoby z uzależnieniami. Jeśli ktoś rzuca jedno, może popaść w inne i tak jak on rzucił alkohol, tak zaczął po dwóch latach uprawiać hazard. Potem już się potoczyło... wygrane się skończyły, zaczęły się długi, agresja, przemoc i powrót do picia. Reszta już wyglądała tak: raz jak w niebie, kiedy nie pił (a wtedy był zupełnie innym człowiekiem, dobrym, wspaniałym, pomocnym), a raz jak w piekle (wyzwiska i kłótnie i inne takie). Przez jakiś czas byłam bita za wszystko i nic. Po jakimś czasie, mniej więcej po roku, przestał używać siły, zmienił się i za czasem doszedł już do tego, że rzeczywiście nie podniósłby już ręki, ale zaczęliśmy się zwalczać psychicznie i raz było siódme niebo a raz trzecia wojna światowa z użyciem broni psychologicznej.
Doszłam w końcu do tego, ze tak jesteśmy przepełnieni żalem i tak zniszczeni przez to co się działo, ze nigdy już nie będziemy w stanie stworzyć trwałego związku, dobrego związku, nigdy już nie będziemy potrafili sie nawzajem szanować.