Opublikowany przez: Liga Małżeństwo Małżeństwu 2012-03-06 12:54:13
„Sądzę, że wielkim problemem współczesnego świata jest to, że wielu małżonków nie darzy się wzajemnie taką miłością, dzięki której byliby zdolni do praktykowania naturalnego planowania rodziny. Nie jesteśmy w stanie rozwiązać wszystkich problemów świata, lecz obyśmy potrafili uniknąć najgorszego z nich: zniszczenia miłości. A tak właśnie się dzieje, gdy namawiamy ludzi do stosowania antykoncepcji i do aborcji.” – powiedziała błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty 5 lutego 1994 roku w Waszyngtonie podczas National Prayer Breakfast, dorocznego spotkania modlitewnego przedstawicieli amerykańskiego świata polityki.
To zaskakujące i wymagające słowa, bo wynika z nich, że gdy doświadczamy trudności w wytrwałym i konsekwentnym stosowaniu naturalnego planowania rodziny, wtedy powinniśmy się przyjrzeć naszej małżeńskiej miłości – i niekoniecznie musi to oznaczać jakiś jej poważny kryzys. Często diabeł siedzi w drobiazgach: w pielęgnowanym rozgoryczeniu, w poczuciu urażonej miłości własnej, w niespełnionych ambicjach, nierealistycznych oczekiwaniach.
Rzecz jednak w tym, że wiele małżeństw buntuje się przeciw takiemu postawieniu sprawy: kochamy się, więc dlaczego mielibyśmy być ograniczeni w naszym współżyciu tak sztywnymi zasadami narzuconymi przez Kościół – tym bardziej, że życie w zgodzie z nimi wymaga wiele samozaparcia.
Sygnały SOS
Małżonkowie bardzo często obwiniają właśnie naturalne planowanie rodziny o destrukcyjny wpływ ich relacje, a w rozgoryczeniu stwierdzają, że mimo wszystko, antykoncepcja, której w sumieniach nie potrafili zaakceptować, mogłaby być o wiele prostszą i lepszą drogą. Oto dwie historie –najpierw dramatyczny list doświadczonej żony:
Do wszystkich miłośników NPR! Mężatka z dwudziestopięcioletnim stażem chce wam powiedzieć, że stosowanie tej metody doprowadziło w konsekwencji do prawie całkowitego zaniku pożycia w wieku lat 46 (ja) i 49 (mąż). Ciągły strach o ciążę, zastanawianie się, czy to na pewno bezpieczne, zmuszanie się w okresie bezpiecznym a przede wszystkim niewielka ilość kontaktów (2-3 razy w cyklu) spowodowały, że nie miało co umacniać naszego i tak niezbyt dobranego związku.
Była to jedna z niewielu płaszczyzn na której mogliśmy uzyskać jakieś pozytywne uczucia do siebie. Teraz mąż po wieloletnim treningu wstrzemięźliwości jest w stanie współżyć tylko kilkanaście sekund raz na pół roku, a ja musiałam wygasić w sobie wszystkie potrzeby. Jesteśmy praktycznie białym małżeństwem, a winię za to swoje poglądy i bezmyślne stosowanie NPR. Dodam, że mamy jedno dziecko, a małżeństwem jesteśmy i pozostaniemy głównie ze względu na nie. Jesteśmy wierzący…
Drugi list napisała młoda kobieta, osiem miesięcy po ślubie:
Przed ślubem żyliśmy w czystości. Jesteśmy katolikami stąd i inne zalecenia kościelne są dla nas bardzo ważne. Nie stosujemy antykoncepcji, staramy się zachować rozsądek w pieszczotach w czasie płodnym (…). Na razie (2-3) lata musimy odłożyć poczęcie z różnych powodów, i zdrowotnych, i kształceniowo-zarobkowych. (…) Bardzo męczy mnie kilka spraw, czasami chce mi się płakać, bo tak jak zawsze broniłam NPR, to nie myślałam, że wykonanie będzie tak trudne i tak niesatysfakcjonujące. Czekałam też na czas po ślubie, na TĘ bliskość, słuchałam o tej uświęconej przez Pana Boga bliskości i…? (…)
Współżyjemy rzadko (3-4 razy, w porywach hardcor 6) i po prostu mam wrażenie, że nawet nie czekamy już na ten czas jak na początku. Jakoś to czekanie nam zbrzydło, że już nie oczekujemy po współżyciu nic i czasami to nawet ja mówię, inicjując: „Jak myślisz, czy dziś można?” A potem trochę jak policzek: „Ja bym jeszcze zaczekał…”. To mnie po prostu rani. Wiem, dlaczego tak jest, ale ja osobiście czuję się stale odrzucona przed współżyciem, odrzucona przed pieszczotą (…). Poza tym wiem jak jest, że większość ma w nosie NPR, stosuje gumki, tabletki wyśmiałoby się ze mnie, że jestem staroświecka. A ja żebym chociaż czuła , że dla Boga robię dobrze, ale tego nie czuję.
W tych wyjętych z dłuższej wypowiedzi słowach nie ma cynizmu, wyczuwa się autentyczne pragnienie dobrego ułożenia spraw małżeńskich. Dlaczego zatem, mimo tak silnego pragnienia nie udaje się? Czy nie zranilibyśmy tych małżonków, mówiąc im: „Nie nauczyliście się jeszcze prawdziwej miłości”? Mimo wszystko jednak trudno oczekiwać, by już na samym początku wspólnej drogi ta miłość była w pełni dojrzała – takie nierealistyczne podejście musi nieuchronnie prowadzić do rozczarowań, bo głębokie relacje w miłości nie pojawiają się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – nawet po ślubie autentycznie pobożnej pary. Także długie lata spędzone razem nie są gwarancją doskonałej miłości, nieraz już w dojrzałym wieku trzeba zaczynać układać wszystko od nowa.
Podnoszenie kwalifikacji
Nikt, na żadnym etapie życia nie może czuć się jest zwolniony od podejmowania trudu oczyszczenia i dojrzewania w miłości, a ziarno egoizmu kiełkuje nieustannie w każdym z nas. To, co wydaje się oczywiste w innych dziedzinach życia, czyli konieczność „podnoszenia kwalifikacji” w świadomości wielu małżonków nie dotyczy ich miłości. Nie czują potrzeby zgłębienia psychologicznych mechanizmów budzenia się określonych reakcji, nie mają świadomości naturalnej dynamiki związku, w której na pewnych etapach przychodzą różnorakie kryzysy, nie widzą sensu czytania i pytania innych. Zresztą kogo tu pytać, jeśli jak stwierdziła autorka drugiego listu: „większość ma w nosie NPR”.
Sytuacje kryzysowe same w sobie nie muszą być złe, pod warunkiem, że potraktujemy je jako sygnał wskazujący miejsca wymagające jeszcze oczyszczającego otwarcia się na łaskę sakramentu małżeństwa. To bardzo ważne, bo aby móc dawać miłość małżonkowi, musimy sami zaczerpnąć z jej źródła.
Ten proces oczyszczania miłości i dojrzewania w niej opisał zwięźle i trafnie papież Benedykt XVI w encyklice Deus caritas est, zwracając uwagę na dążenie do osiągnięcia wewnętrznej jedności pomiędzy ciałem i duszą. Uderzmy się w piersi: ile czasu w ciągu dnia zajmują nam zabiegi wokół ciała, a ile minut poświęcamy duszy?
Czy mąż i żona modlą się razem, czy zasiadają do spokojnych dłuższych rozmów, czy przyjmują sakramenty i szukają kierownictwa duchowego lub choćby stałego spowiednika, czy też w zabieganiu i słusznej trosce o byt rodziny popadają w stopniową rutynę? Niekiedy trzeba dotknąć bardziej bolesnych miejsc, rozdrapać stare rany, do których już przyzwyczailiśmy się i które zrezygnowani przyjmujemy jako zło konieczne – takie zadanie stoi zapewne przed autorami pierwszego listu. Nie można sprowadzać wszystkich problemów wyłącznie do kwestii NPR-u, gdyż jest to tylko jeden z wielu elementów bardziej zawiłego splotu okoliczności.
Łyżka miodu w beczce dziegciu
A teraz dla kontrastu zupełnie inna historia:
Zaraz na początku małżeństwa odbyliśmy kurs NPR i z entuzjazmem przystąpiliśmy do realizacji jego założeń. Pierwsze trudności przyszły po narodzinach pierwszego dziecka. Wydawało mi się, że połóg nigdy się nie skończy. Zaraz po tym, trzeba było stosować metodę przy karmieniu piersią i godzić się na jej niedogodności i niepewności. Po kilku miesiącach wszystko się ustabilizowało, ale okazało się, że wbrew optymistycznym szacunkom z kursu, dni niepłodnych nie ma do dyspozycji aż tak wiele. Czasem trzeba było wyjechać, zająć się czymś do późnego wieczora albo jedno z nas zachorowało. Czasu na seks zostawało niewiele. Żartowałem sobie, że moje poparcie dla NPR zależy od tego, w którym dniu cyklu jest moja żona.
Kolejne okresy połogu znosiłem coraz gorzej. Jedna z ciąż dała mi się bardzo we znaki ponieważ dostaliśmy zakaz współżycia ze względów zdrowotnych. Dramat. Zacząłem, najpierw w duchu, później werbalnie, wyrażać swoje niezadowolenie z postanowień Kościoła. Namawiałem żonę, żebyśmy porzucili tę metodę. Traciłem wiarę. Ale jednocześnie, równolegle działy się ciekawe rzeczy. Jak się okazało, nie działy się tak sobie. Działał Jezus. Zacząłem na przykład szukać wypowiedzi duchownych, którzy mają podejście bardziej liberalne. I oczywiście znajdowałem.
Ale zaraz potem natykałem się na fragment, w którym młodzieniec pyta Jezusa: „Jak żyć?” Jezus mu odpowiada, a on odchodzi niezadowolony, bo chciał usłyszeć co innego. Z trudem znosząc okresy wstrzemięźliwości, wypominałem: „Boże, po to mi dałeś małżeństwo, żebym nie mógł mieć jego przyjemniejszej części?”. Wtedy zdarzył się ciekawy epizod. Leżałem w szpitalu, a leżący obok mnie człowiek okazał się wierzący. Nie znając mnie prywatnie, któregoś razu, po jednym telefonie do rodziny powiedział: „Muszę wszystkiego dopilnować. Moja żona jeździ na wózku. Widzi pan: od trzydziestu lat żadnego życia towarzyskiego, żadnego seksu. Nic”. Po jakimś czasie dotarło do mnie, jak błahy jest mój problem. Czego Bóg chciał od tamtego człowieka, skoro mu praktycznie zabrał żonę zaraz po ślubie?
Mniej więcej w tym samym okresie kilku moich znajomych księży porzuciło stan kapłański. I znów przyszła refleksja: dlaczego mam wymagać od innych tego, co sam z trudem przyjmuję?
Stopniowo zacząłem zmieniać patrzenie na NPR. Wspólnie z żoną ustaliliśmy modus operandi „tych spraw”. Pierwszym punktem jest to, że w okresie niepłodnym seks wchodzi na pierwszy plan wśród wieczornych zajęć. Filmy, większe sprzątania, wyjazdy do rodziców mają inny czas.
Obecnie moje relacje z NPR są pozytywne. Oczywiście okresy wstrzemięźliwości są czasami uciążliwe (człowiek, który podejmuje głodówkę, musi odczuwać głód), ale dzięki nim niejako wielokrotnie przeżywamy coś w rodzaju „pierwszego razu”. A te pełne namiętności spojrzenia na kilka dni przed – bezcenne. (…)
Okresy bez współżycia, jakie zakłada NPR, traktuję jak post nakazany, który jak wiemy, należy zachować. Ten „post” ofiarowuję w intencji celibatu. Mocno przeżyłem odejście moich przyjaciół z kapłaństwa i z trwogą obserwuję eskalację tego zjawiska. Może więc warto swoim duchowym wysiłkiem i wyrzeczeniem wesprzeć wysiłek braci kapłanów?
W ciągu zmagań opisanych wyżej miałem i takie etapy, że zupełnie odciągnąłem swoje myśli od seksu. Wynajdowałem sobie absorbujące zajęcia i odnosiłem się szorstko do żony. Zdumiony zauważyłem, że przestaję nawet pragnąć zbliżeń. Wydawało mi się, że to może być sposób na NPR. Jednak zreflektowałem się, że taka mentalna kastracja to nic dobrego. Wręcz grzech. Dlatego porzuciłem tego rodzaju techniki na rzecz ofiary, o której pisałem. Nasze małżeństwo kwitnie. Seks jest dla nas ważnym elementem pewnej większej wspaniałej, niesamowitej całości, a nie główną treścią wspólnego życia.
Matka Teresa postawiła sprawę jasno: tylko prawdziwa miłość uzdalnia żonę i męża do praktykowania naturalnego planowania rodziny. Nie jest ona zarezerwowana dla wybranych i doskonałych. Przytoczony powyżej list pokazuje, jak owocne może być spojrzenie na naturalne planowanie rodziny w nieco szerszej perspektywie, jak ważna jest tu rola męża i umiejętność szczerego do bólu spojrzenia na siebie samego.
Benedykt XVI mówi we wspomnianej encyklice o doświadczeniu miłości, która staje się prawdziwym odkryciem drugiego człowieka, bo nie szuka siebie tylko pragnie dobra kochanej osoby, „staje się wyrzeczeniem, jest gotowa do poświęceń, co więcej, poszukuje ich”. Miłość, jak mówi papież, jest ekstazą, lecz nie w znaczeniu chwilowego upojenia, tylko jako droga wychodzenia z zamknięcia w samym sobie.
W tym właśnie sensie można powiedzieć, że nie znosi ona rutyny i to jest właśnie najtrudniejsze, że słowa Jezusa: „Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto je straci, zachowa je” opisują także drogę „obumierania” w małżeństwie. Przyzwyczailiśmy się do ubolewania nad współczesną cywilizacją propagującą mentalność antykoncepcyjną, ale z drugiej strony chyba jeszcze nigdy w historii przeciętny człowiek nie miał tak łatwego dostępu do książek, artykułów, programów objaśniających w przystępny sposób meandry psychologii małżeństwa, etyki, nauki Kościoła. Nigdy dotąd wiedza o zasadach naturalnego planowania rodziny nie była tak dostępna jak obecnie! Wszystko mamy na wyciągnięcie ręki lub kliknięcie myszką – żeby tylko nam się chciało chcieć!
Maciej Tabor
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
46.134.*.* 2018.07.09 14:17
Jest mi bardzo przykro to pisać, ale NPR oraz niektóre aspekty nauki KK dot. życia małżeńskiego to dla mnie koszmar. Trudno budować w pełni ludzką relację małżeńską gdy traktuje się nas jak zwierzęta rozpłodowe, na sposób rzeczy, a nie podmiotów. Bliżej tu do zootechniki niż do Ewangelii. Pomimo stosowania NPR udaje nam się jakoś budować nasz związek szczęśliwie. Widzę w tym jednak tyle sensu co we wkładaniu kamieni do butów i startowaniu w maratonie. My biegniemy, ale wielu niestety odpada. Aż się ciśnie Mateusz: "Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą". Pozdrawiam wszystkie małżeństwa z pokrwawionymi stopami!
91.90.*.* 2018.02.19 08:56
Wujku dobra rada, a co jak mamy w drodze piąte dziecko i licząc od trzeciego dziecka staramy się intensywnie żeby nie mieć więcej... Jakoś na wszystkich forach i w przemądrzałych artykułach nie podają takich przykładów. Dzięki NPR małżeństwo mam prawie rozwalone
195.246.*.* 2014.06.06 16:52
Okej, a co w tym naturalnego? Współżycie zarówno podczas miesiaczki jak i w dni niepłodne nie jest naturalne dla kobiety - jej organizm nie jest wtedy do tego przystosowany. Ot naginacie fakty, szafujecie pojęciami i oceniacie według swojej miary i swoich doktryn .... A zamysł stwórcy był inny "rozmnażajcie sie i czyncie sobie ziemie poddana" ...
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.