Opublikowany przez: Mama Julki 2012-09-18 11:16:56
Sytuacja, w której dziecko musi pójść do szpitala jest trudna zarówno dla malucha, jak i dla jego rodziców. Całe szczęście, że większość szpitali pozwala już na to, by mama lub tata byli przy dziecku przez cały czas hospitalizacji. Jak wygląda pobyt z dzieckiem w szpitalu przekonałam się niedawno podczas 12 dni spędzonych z synkiem na patologii noworodka...
Dotychczas moje pobyty w szpitalu ograniczały się do dwóch porodów – łącznie około 4 dni na oddziale położniczym. Moje doświadczenia szpitalne nie były duże. Kiedy pojawiłam się w szpitalu dziecięcym z moim dwutygodniowym synkiem, nie miałam pojęcia, czego mogę się spodziewać. Wiedziałam jedno: mam prawo zostać z dzieckiem i nie zostawię go samego! Jednak pierwsze, co usłyszałam od pani doktor to: „Nie może pani zostać z dzieckiem na oddziale. U nas nie ma takiej możliwości.” Ale on ma dwa tygodnie... Ja go nie zostawię! - oznajmiłam z płaczem. - Poza tym karmię piersią!” „To będzie pani codziennie dowozić ściągnięty pokarm dla dziecka” - odpowiedziała pani doktor. „Ale ja mam do szpitala 60 km w jedną stronę...” - płakałam już na całego.
Dopiero kiedy mój maż ostro zareagował i oznajmił, ze zabieramy synka do innego szpitala, nagle zdarzył się cud i okazało się, że jednak mogę zostać z synkiem! Nie zrozumiałam, co miała na myśli pielęgniarka, która przywitała mnie słowami: „ Może pani zostać, o ile pani wytrzyma...” Pojęłam to jednak w ciągu kilku dni.
Moja obecność podczas badań synka nie była mile widziana. Pielęgniarki argumentowały, że to przecież nic przyjemnego patrzeć, jak maluszek ma pobieraną krew czy zakładany wenflon. To prawda, ale jeszcze gorzej było siedzieć za ścianą i bezradnie słuchać, jak synek płacze... Płakałam razem z nim.
Podczas pierwszego obchodu zostałam wyproszona z sali. Teraz już bym na to nie pozwoliła, ale wtedy kompletnie nie wiedziałam, co powinnam robić i do czego, jako rodzic mam prawo.
Od razu włączono antybiotyk, o czym dowiedziałam się widząc wenflon na rączce synka. Co jakiś czas przynoszono jakieś leki, które musiałam sama podawać synkowi. Kiedy spytałam pielęgniarkę, na co są te specyfiki, usłyszałam, że to nie jest pytanie do niej, tylko do pani doktor. Niestety pani doktor miała czas dla rodziców w wymiarze kilku minut po obchodzie. Okazało się, że synek ma zlecone okłady na chore miejsce. Najpierw sześć razy dziennie musiałam przypominać o tym pielęgniarkom, a po paru dniach musiałam robić okłady sama („No bo pani to już chyba się u nas wystarczająco zadomowiła...”). Robiłam. W końcu byliśmy tu po to, żeby synek wyzdrowiał...
Na sali byłam tylko z synkiem. Przez 7 dni. Od spania na leżaku ogrodowym wszystko mnie bolało, ale w końcu „Najważniejsze, że może pani być przy dziecku! Niektóre mamy usiały spać na podłodze albo całą noc siedzieć na krześle.” Jedna noc płatna była 10 zł. Gdyby mąż nie dowiózł mi koca i poduszki dodatkowo płaciłabym jeszcze 5 zł za noc za użytkowanie szpitalnej pościeli.
Wyżywienie w zakresie własnym. Trzeba było wychodzić na klatkę schodową lub na dwór, żeby zjeść śniadanie czy kolację. Obiad można było wykupić w szpitalnej stołówce za 10 zł. Stołówka znajdowała się po drugiej stronie budynku, a obiady wydawane były pomiędzy 12 a 14. Jeśli nie zdążyło się na czas – posiłek przepadał. Dodam, że trzeba było uśpić dziecko, żeby zejść na obiad. Lodówka znajdowała się na oddziale obok. Patologia noworodka mogła z niej korzystać. Pewnego wieczoru odkryłam, że moje jedzenie zniknęło. Nie zjadłam kolacji ani śniadania, bo dopiero rano miałam możliwość wyjść do sklepu. Okazało się, że sprzątaczka miała prawo wyrzucić moje rzeczy, ponieważ podpisane były tylko imieniem i nazwiskiem, a nie nazwą oddziału. Dodam, że z lodówki korzystały dwa oddziały, na których łącznie znajdowało się 10-15 osób, a moje nazwisko zdecydowanie wyróżniało się na tle innych.
Prysznic czynny był do 20. Przy czym od 18 do 19 kąpały się dziewczynki z sąsiedniego oddziału, od 19 do 20 chłopcy, natomiast rodzice mogli się umyć od 20 do … 20. Pewnego wieczoru poszłam wziąć prysznic o 20:15 i zastałam łazienkę zamkniętą na klucz...
Rozrywki w postaci np. telewizora już od szpitala nie wymagam. Przy całej reszcie – nie śmiałabym upominać się o organizowanie mi czasu. Przez cały czas siedziałam przy synku, a kiedy spał rozwiązywałam krzyżówki. Dziękowałam Bogu, kiedy zostaliśmy przeniesieni na salę obok, gdzie była już inna mama z córeczką. Myślę, że rozmowy z nią uratowały mnie przed totalnym załamaniem. Szczególnie, że na patologii noworodka jest w zasadzie zakaz odwiedzin. Męża i córkę widziałam więc przez 12 dni ok. 2 godziny. A przecież w takich chwilach drugi człowiek jest tak bardzo potrzebny...
To było bardzo długie 12 dni. Warunki to oczywiście niewiele w porównaniu z płaczem synka, który musiał znosić iniekcje i badania. Jednak z pewnością każdemu rodzicowi byłoby troszkę łatwiej, gdyby w szpitalu był traktowany po prostu jak … rodzic, a nie intruz czy piąte koło u wozu. Dodam jeszcze tylko, iż o tym, co tak naprawdę dolegało mojemu dziecku dowiedziałam się od położnej, która odwiedziła nas po powrocie do domu i wytłumaczyła mi, co to znaczy: Staphylococcus aureus. I dopiero wtedy się przeraziłam...
Ten tekst nie ma na celu wylewania żali ani pokazania, jak zła jest nasza polska służba zdrowia. Z pewnością obok rodziców, którzy mają takie doświadczenia jak ja, nie brakuje i takich, którzy trafili do lepszego szpitala, na bardziej empatyczny personel i mieli nawet własne łóżko obok dziecka. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na to, jak wiele jest jeszcze do zrobienia. Pewne rzeczy, takie jak choćby warunki lokalowe, nie są łatwe do poprawienia, ale przecież tak wiele zależy od nastawienia ludzi! A to można zmienić od ręki, wystarczy odrobina dobrej woli i zrozumienia. Powinno na tym zależeć nie tylko rodzicom, ale także lekarzom i pielęgniarkom. Mały pacjent, przy który przez cały czas mogą być rodzice, jest i spokojniejszy, i przebrany, i nakarmiony, to rodzic ukoi jego płacz i czuwa nad nim w nocy. Wszystkim jest wtedy łatwiej...
Mam nadzieję, że warunki dla rodziców chcących towarzyszyć swoim dzieciom podczas pobytu w szpitalu będą się zmieniać na lepsze i staną się w końcu po prostu … normalne. Bo prawo stoi po naszej stronie, tylko realia ciągle są za tym prawem daleko w tyle...
Rodzicu masz prawo!
Wiedzieć na co i jak jest leczone Twoje dziecko.
Współuczestniczyć w decyzjach dotyczących leczenia dziecka.
Wglądu do dokumentacji medycznej Twojego dziecka.
Przez cały czas być przy dziecku – także w nocy!
Odmówić ponoszenia opłat za pobyt w szpitalu – powinny być dobrowolne!
Wymagać, by przestrzegane były prawa małego pacjenta!
Akty prawne: Ustawa z dnia 6 listopada 2008 o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta (Dz. U. Z dnia 31 marca 2009), Deklaracja Praw Pacjenta WHO oraz Europejska Karta Praw Pacjenta.
P.S. Wkrótce czeka nas kolejny pobyt w szpitalu – w innej placówce. Jeśli warunki będą diametralnie różne od tych, o których piszę powyżej, nie omieszkam przedstawić też tej drugiej, lepszej strony medalu!
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
31.61.*.* 2015.07.25 10:47
Hej! Ja spedzilam 7 dni w centrum zdrowia dziecka na okulistyce. Istny koszmar! Na max trzy osobowej sali cztery lozka, nie bylo miejsca dla mojego dziecka na sali niemowlecej wiec trafilismy ze starszakami czyli 3-5 lat. Gdy moje dziecko nad ranem obudzilo sie na mleko pani pielegniarka wyprosila mnie z sali z dzieckiem i poinformowala, ze moge wrocic dopiero gdy dzieci wstana. Tez w istnym szoku i bez doswiadczenia tak zrobilam dopiero pozniej zrozumialam jak zostalam potraktowana. Mimo, ze dobrze wiedzieli, ze dziecku nie zrobia tomografii kategorycznie zabronili jesc trzymali na czczo ( dziecko 4 miesiace) do godziny 15. Maly byl odwodniony tak, ze juz przy kluciu wszystkie zyly pekaly, a o kroplowke doprosic sie nie moglam chodzilam tam okolo 20 razy! Dziecka nie mozna zostawic samego isc z nim tez nigdzie nie mozna. Nie bede przedstawiac wszystkich tych koszmarnych sytuacji gdzie potraktowano mnie i moje dziecko fatalnie, wlasnie jak intruzy. Teraz mamy rehabilitacje, jak tylko z niej wrocimy ide odrazu do prawnika. Napisze skarge.
aguska798 2012.09.24 15:50
W szpitalu powiatowym w mojej okolicy zawsze jest miejsce dla mamy z dzieckiem! Dziecko śpi w swoim łóżeczku a mama obok na łóżku szpitalnym w tej samej sali. Fakt opłata 7 zł za dobę! Ale ta cena to nic w porównaniu z tym, iż dziecko miałoby zostać same. Dziecko na badanie bądź pobranie krwi jest zabierane razem z mamą, to samo tyczy się obchodów! Byłam w szpitalu z małą, gdy miała 4 m-ce. Te warunki, które opisujesz są naprawdę istnym horrorem! Ja sobie tego nie wyobrażam! Pozdrawiam
ewela10.05 2012.09.21 22:48
Współczucie. Porażka. Jak by dostali w łapę to skakali by na zawołanie. Życzę milszego pobytu w drugim szpitalu i zdecydowanie służby zdrowia z powołaniem. Ja jak w ubiegłym roku zwichnęłam kostkę i zabrała mnie karetka z pracy, to od pani doktor usłyszałam pretensje że ze zwichnięciem to musiałam aż karetką przyjeżdżać? ( w karetce panowie byli bardzo mili i mówili że wolą do takich przypadków przyjeżdżać niż zabierać pijanych itp ) Ta sama pani doktor była tak niemiła, że w końcu zwróciłam jej uwagę przy drugim pacjencie który siedział razem ze mną w gipsowni, że chyba się zagalopowała - dopiero wtedy zmieniła się o 180 stopni, a jeszcze bardziej po tym jak przyszedł mój mąż ( w gajerku i płaszczu) i jak zobaczyła moje ubezpieczenie z pracy. Przestraszyła się chyba nie wiedząc z kim ma do czynienia. Na koniec z jeszcze milszą gębą przyszła i tłumaczyła jak robić sobie zastrzyki itp. Gady! Płacisz składki, potrzebujesz pomocy raz na jakiś czas, a traktują cię jak zło konieczne. Dobry artykuł można by było napisać na ten temat.
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.