Opublikowany przez: Kasia P. 2015-03-26 16:33:58
Rozmowa niezwykle prawdziwa, dotykalna, żywa. Spotykam człowieka z wielkim uśmiechem na twarzy i niesamowitą energią oraz tym czymś w oku, co sprawia, że szuka się jakiejś tajemnicy – Tomasz Osuch założyciel i prezes Fundacji Spełnionych Marzeń.
Czego dzisiaj się dowiem od tak doświadczonej życiowo osoby, od taty, który stracił syna i dzień po dniu pracuje ciężko dla innych cierpiących dzieci, by… no właśnie po co? Skąd ta niesamowita energia, by pomagać dzieciakom? Skąd pomysł na tak wielkie dzieło jakim jest Fundacja. Zmagając się z chorobą nowotworową mamy, w życiu mi nie przyszło do głowy, że mogłabym pomyśleć jeszcze o innych. Liczyła się tylko ona. Ktoś w obliczu takiej samej sytuacji, decyduje się poświęcić życie, swoją ciężką pracę dla cudzego dobra, które nomen omen traktuje jak własne. Spodziewam się wielkiego piękna w tej rozmowie i nie zostanę zawiedziona. Tomasz Osuch opowiada o swoich prywatnych doświadczeniach, o działaniach Fundacji oraz najnowszej akcji charytatywnej przeprowadzonej wraz z marką dziecięcą Endo. Uświadamia, że każdy może pomagać, nawet poprzez kupno koszulki, z której zysk przekazany zostanie w całości na podopiecznych Fundacji. W tym roku do akcji przyłączyła się aktorka Magdalena Różczka, która wymyśliła hasło akcji: „Razem możemy więcej” i zaprojektowała wzór grafiki, który Endo przeniosło na koszulki. Każdy może dać coś od siebie, nawet jeśli życie zabiera nam czasem wszystko lub to co dla nas najważniejsze…
Śmierć dziecka zmienia całe życie…
Nie da się od tego uciec. My pracowaliśmy zawodowo. Po pracy przyjeżdżaliśmy do szpitala i siedzieliśmy z dziećmi do 21.00. Po to żeby wrócić do domu i paść i zasnąć ze zmęczenia. Dlatego zatracam się w pracy. Inaczej zacząłbym myśleć , a jak zacząłbym myśleć to przychodziłyby do głowy dziwne rzeczy… Choć jak tłumaczyłem sobie śmierć mojego syna to… to chyba sobie to dobrze wytłumaczyłem. Słuchałem, czytałem dużo na ten temat. Wytłumaczyłem to sobie tak, że On jest przy mnie, On mnie wspiera, ale ja go nie trzymam cały czas. Rodzice, którzy tracą dziecko w wyniku jakiejkolwiek choroby czy wypadku, trzymają to swoje dziecko cały czas przy sobie. Zachowujemy się jak egoiści. Myślimy tylko o sobie. W pewnym momencie, jak zobaczyłem jak mój syn cierpi, modliłem się do Boga, żeby już go zabrał, bo… to było coś strasznego. Czasami lepiej pozwolić dziecku odejść. Nie ciągnąć jego za sobą. Tak naprawdę to zobaczymy się jeszcze. Ja napisałem na nagrobku mojego syna : „Do zobaczenia!”. Przyznam, że nie zawsze się to udaje. Nie jestem święty, mam swoje słabości. Jak każdy człowiek mam dobre strony charakteru i złe, ale mam nadzieję, że tych lepszych jest więcej i to one pozwolą mi się z nim spotkać…
Tak narodził się pomysł na Fundację Spełnionych Marzeń?
Nasz syn przegrał walkę z chorobą nowotworową. Wróciłem na oddział po dwóch miesiącach od śmierci Marcinka. To była terapia dla mnie i dla mojej żony. Wróciłem, bo go szukałem cały czas… bo nie wiedziałem jak sobie poradzić z życiem. Można by było co prawda… nie wiem, zamknąć się w domu, pić alkohol, oczywiście robić jakieś głupoty. Szukałem miejsca na ziemi. Wybrałem drogę ciężkiej pracy, żeby przestać myśleć.
Wróciłem na oddział z pomysłem pomagania tym dzieciom. Szukałem rozwiązań takich, które pomagałyby dzieciakom przejść przez trudne leczenie. W czasach kiedy myśmy się leczyli z Marcinem, to był smutny oddział. Tak jak każdy oddział dziecięcy w Polsce. Smutni rodzice i smutne dzieci. Bardzo chciałem to zmienić. Jestem osobą pogodną, zresztą mój Marcinek też był. Nawet w trakcie choroby robiliśmy jakieś głupie dowcipy. Postanowiłem wrócić. Ożywić oddział. Pamiętam jak siedzieliśmy z naszymi dziećmi na oddziale: w ciszy, smutku…Nawet telewizorów , komputerów jeszcze nie było. Oddziałowa była kosą taką, że nie pozwalała na nic. Czy takie podejście było dobre? Chyba nie…Bo to były dzieci. Choroba przerwała im dzieciństwo i myślę, że one powinny w tym okresie leczenia mieć taką namiastkę radości, zabawy. Tymczasem dzieci były izolowane. Kontakt był ograniczony do najbliższej rodziny. Postanowiłem to zmienić. Odwiedziłem prawie wszystkie oddziały dziecięce onkologiczne w Polsce. Moją ideą zaraziłem innych i na tych oddziałach zaczęło tętnić życie.
Zarażałem głównie organizacje, bo rodzice nie byli zainteresowani współpracą. Pamiętam jak wywiesiłem kartkę z numerem telefonu dla rodziców na oddziale. Nie zadzwonił nikt do mnie. Trochę to rozumiem. Jesteśmy egoistami. Myślimy w takiej sytuacji o własnych dzieciach, a nie o tym by pomagać innym.
Jednak tak krok po kroku zaczęło się wszystko rozwijać. Fundacja nazywa się tak jak nazywa, ale zależy nam na prawdziwych marzeniach. Nie chodzi o nowego laptopa, czy komputer. Zrozumiałem, że jeśli mam spełniać marzenia, to muszę robić to hurtowo i to musi być prawdziwe przeżycie, którego na długo nie zapomną. Takich marzeń przez 13 lat spełniliśmy sporo, ale postanowiłem ich nie ujawniać, bo to jest coś intymnego. To jest ich marzenie.
Spełniamy marzenia, czyli przywracamy dzieciństwo? Czy tutaj jest w ogóle miejsce na marzenia?
Tak, te dzieci mają marzenia jeszcze. O czym marzą te dzieci? O tym, żeby wrócić do szkoły, do kolegów, do rodziny… Nasza działalność to forma rekompensaty dzieciństwa. Zawsze takie spotkanie z gwiazdą jest dla nich wielkim przeżyciem. Kiedy wrócą do tej swojej maleńkiej miejscowości, pokażą, np. zdjęcie z Szymonem Majewskim. To będzie coś, coś pięknego. To też jest forma jakiegoś spełnienia marzenia.
Każdy projekt jest dobrze przemyślany i dostosowany do naszej grupy pacjentów. Możemy wrócić do tych marzeń jednak. Pamiętam kilka.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.