Opublikowany przez: Marcin1984 2010-11-30 09:35:09
Moja rodzina to tylko mój mąż i dzieci. Matka nie żyje, ojciec jest alkoholikiem, a z rodzeństwem nie mam żadnego kontaktu. Tak samo rodzina męża – dla nas nie istnieje. Zerwane więzi rodzinne to efekt naszych poważnych problemów. Ale zacznijmy od początku...
Krzysztofa poznałam w wieku piętnastu lat. Spędzałam wakacje na Mazurach w okolicach Olecka i tam spotkaliśmy się po raz pierwszy. Jako, że Krzysiek stamtąd pochodzi zaproponował, że pokaże mi okolicę. Umówiliśmy się na spacer, potem drugi, potem następny i następny… On jest o pięć lat starszy ode mnie, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Po śmierci mamy bardzo brakowało mi opieki i domowego ciepła, on mi to dał. Czułam się przy nim bezpieczna i szczęśliwa.
Mimo szczęścia i miłości, jaka nas ogarniała w tamtym czasie z decyzją o ślubie nie spieszyliśmy się za bardzo. Ja byłam jeszcze nastolatką, on facetem ledwo po dwudziestce. W wieku osiemnastu lat zaszłam jednak w ciążę i to sprawiło, że przybliżyliśmy się do decyzji o małżeństwie. Początkowo nie byliśmy do tego w stu procentach pewni, ale do decyzji ostatecznie przekonał nas mój ojciec, z którym mieliśmy zamieszkać. Powiedział, że bez ślubu nie będzie wspólnego mieszkania, a że nie mieliśmy gdzie się podziać z dzieckiem, 24 września 1996 roku powiedzieliśmy sobie sakramentalne „tak”. Przyznam, że nie była to dla mnie łatwa decyzja, ponieważ do samego dnia ślubu miałam wątpliwości, czy aby na pewno robię dobrze… Kochałam Krzyśka, ale bałam się, czy decyzja podjęta w tak młodym wieku, w dodatku pod presją rodziny okaże się słuszna.
Po ślubie Krzysztof przeniósł się do mnie do Warszawy i zamieszkaliśmy razem z ojcem – alkoholikiem. Niespełna dwa miesiące później – 2 listopada 1996 roku na świat przyszła Karolina.
Życie po ślubie prawie wcale nie przypominało sielanki. Nie, żebym narzekała, ale ciężko było nam się dotrzeć i nauczyć z Krzyśkiem wspólnie mieszkać. Choć wiedziałam, jaki on jest, ciężko było się przyzwyczaić do jego stałej obecności w domu, zwłaszcza, że nasza różnica charakterów okazała się zbyt duża i musieliśmy się mocno napracować, aby zbyt szybko nie zakończyć naszego małżeństwa.
Pojawienie się dziecka scementowało nasz związek, choć i na tym polu nie obyło się bez tarć. Krzysiek jest kochanym, ciepłym, czułym tatusiem. Brakuje mu tylko konsekwencji w działaniu. Gdy ja czegoś zabronię, on za chwilę pozwala, gdy ja nie dam dzieciom pieniędzy na jakieś zachcianki, on zaraz wyciągał portfel i to robił. Nie rozumiał, że jeśli nie będziemy mówić jednym głosem, żadne z nas nie będzie autorytetem dla naszych dzieci. Rozmowy nic nie dawały, poszliśmy więc na terapię. Dopiero leczenie przez specjalistów otworzyło mu oczy na problem, który latami starałam się mu uświadomić.
Z Krzyśkiem żyło nam się dobrze. Trzy lata po ślubie na świecie pojawiło się kolejne dziecko – Łukasz, który urodził się w 1999 roku. Choć byliśmy pod opieką Ośrodka Pomocy Społecznej, powodziło nam się nie najgorzej. Po prawie dziesięciu latach spędzonych przy moim ojcu udało nam się też znaleźć swój własny kąt. Dopełnieniem szczęścia miało być trzecie dziecko. Los jednak obdarzył nas hojniej i w 2007 roku urodziłam bliźniaki – Marysię i Mateusza.
Czas, jaki spędzałam przy dzieciach sprawił, że nie mogłam podjąć pracy. W 2009 roku otworzyliśmy więc mały sklepik. Własny biznes okazał się strzałem w dziesiątkę, pieniędzy zaczęło nam przybywać, nie musieliśmy się martwić o to, czy starczy nam do pierwszego i czy dzieci będą miały co jeść i co na siebie włożyć.
Gdy już na końcu tunelu pojawiło się światełko, zaraz zaczęły przychodzić rozliczne wezwania do zapłaty należności. Początkowo nie rozumiałam o co chodzi i skąd to się bierze. Krzysiek też był jakiś nieswój i wyciągnąć od niego jakiekolwiek informacje było bardzo trudno. Jak wcześniej był domatorem i ciężko było go namówić go na wyjście z domu, tak teraz znikał nawet na całe noce. Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale nie miałam pojęcia co. Po kilku miesiącach takiej plątaniny znajomi donieśli mi, że Krzysiek spędza większość czasu przy automatach do gier. Wtedy też dowiedziałam się, co się działo z naszymi pieniędzmi, skąd brały się coraz większe stosy niezapłaconych rachunków i wciąż powiększający się dług.
Porozmawiać z Krzyśkiem się nie dało. Nie przyjmował do wiadomości tego, że przez jego automaty skazuje na żebractwo mnie i dzieci. Po kilku kłótniach uciekł do mamy do Olecka i spędził tam półtora miesiąca, w tym święta Bożego Narodzenia. Nie zainteresował się tym, czy mamy co jeść, za co zrobić święta, opłacić rachunki – nic, zero kontaktu. Początkowo pomagała nam moja siostra. Po kilku razach, gdy dała nam pieniądze na przeżycie stwierdziła, że to już nie jest jej problem i zostawiła nas bez niczego. Kontakt się urwał…
Po pół roku jego grania powiedziałam dość. Zagroziłam Krzyśkowi, że jeśli nie zacznie się leczyć rozwiodę się z nim i odbiorę mu prawa do opieki nad dziećmi. Dopiero taka groźba nim wstrząsnęła, ponieważ na wiosnę tego roku zapisał się na terapię, terapię, która wyleczyła go z hazardu. Na polecenie specjalistów zerwaliśmy też kontakty z jego rodziną i zostaliśmy na świecie całkiem sami z długiem sięgającym prawie 40 tys. zł.
Krzysiek nie gra już pół roku, a my nadal nie możemy się pozbierać. Wróciliśmy pod opiekę Ośrodka Pomocy Społecznej, mąż pracuje dorywczo w różnych miejscach i jakoś żyjemy. Długów nie spłacamy, bo z tego, co Krzysiek zarobi ledwo nam starcza od pierwszego do pierwszego. Żyjemy z dnia na dzień pełni obaw, co dalej…
wysłuchał:
Marcin Osiak
m.osiak@familie.pl
Magda opowiadając nam swoją historię chciała przstrzec wszystkich przed niszczycielską siłą hazardu. Poniżej przedstawiamy jej apel do czytelników:
Hazard jest strasznie niebezpiecznym nałogiem. Osobiście przekonałam się o tym, jak z pozoru niebezpieczna zabawa na automatach może się straszliwie skończyć. Hazard to nie alkoholizm, czy narkomiania, tu zmian w zachowaniu ciężko jest się dopatrzeć, dlatego trzeba być czujnym i na każdą, nawet najmniejszą zmianę w zachowaniu partnera odpowiednio reagować. Z całą świadomością apeluję do Was o czujność, bo hazard jest bardzo niebezpiecznym i zgubnym nałogiem, a jego niszczycielskie efekty są szybko odczuwalne przez najbliższych chorego...
Jeśli chcesz i możesz pomóc wyjść rodzinie Magdaleny z długów, napisz do nas na adres redakcja@familie.pl
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
ElzbietTTaa 2020.07.30 08:24
[url]https://nowy-dzien.pl/o-nas/[/url] najlepsza klinika leczenia uzależnień.
89.230.*.* 2020.01.20 14:11
Po latach udanego związku przez przypadek odkrylam ze moj partner jest hazardzistą.niezaplacone rachunki.zmienne nastroje alkohol i dziwne chwile zalamania.W tajemnicy bral chwilowki.Chyba go to przerastalo bo w końcu przyznał.ze ma problem.Podjol terapię pierwsze od alkoholu po niej miala być od hazardu.Stanelo na tej pierwszej.Wyjad do pracy za granicę chwilowo dał mi poczucie spokoju.Po powrocie mam wrażenie.ze wszystko wróciło z zdwojoną siłą.Kreci kłamie myślę.ze gra nadal tylko sie bardziej ukrywa.Postanowilam ratować siebie i zacząć się leczyć u psychiatry bo psychikę mam w strzepach.On sie zaklina, że nie gra a ja nie wierzę
31.0.*.* 2019.01.04 09:21
Na szczęście nie byłam jeszcze po ślubie i nie miałam dzieci. Dzięki tym komentarzom utwierdzam się że dobrze zrobiłam że odeszlam od hazardzisty. Tkwilam w toksycznym związku ponad 3 lata. 2.5 roku mieszkaliśmy razem. Moja historia i sytuacje powielaja sie z Waszymi. Nawet słowa wypowiadane przez partnerów. I tak jak jedna z was napisała jeśli macie jeszcze chłopaka i jest to początek to uciekajcie gdzie pieprz rośnie. Moje życie przez ten cały czas było koszmarem. Nie potrafiłam wyjść z tego bagna - ah wielka miłość. Zawalczcie o siebie i swoje życie. Mój partner też nie grał 1.5 i uspil moja czujność. Nie dajcie się zwieść pozorom. Trzymam za Was kciuki.
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.