Opublikowany przez: Marcin1984 2011-01-07 11:04:53
- Poznałam Romana, kiedy byłam uczennicą Gastronomika - wspomina Ania
- Początkowo nic nie zapowiadało tego, że będziemy razem. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy i nic poza tym… Dopiero po kilku miesiącach postanowiliśmy, że będziemy razem. Dlaczego? Chyba w końcu zakochałam się w Romanie. Nie była to może jakaś wielka miłość. Wtedy to mi wystarczyło.
Po trzech latach naszego związku wzięliśmy ślub. Był rok 1993. Zamieszkaliśmy z jego rodziną w Świątkach – i to był błąd. Roman pochodzi z wielodzietnej rodziny, w której ważne miejsce zajmuje alkohol. Nie zgadzałam się na picie, nie uczestniczyłam w ich libacjach, dlatego zawsze byłam poniżana w rodzinie Romana. Nie miałam lekko, musiałam prać, prasować, sprzątać, gotować w czasie, gdy teściowa z córkami popijały sobie wódkę świetnie się bawiąc. Nawet w czasie ciąży nie było w tym domu dla mnie taryfy ulgowej. Często czułam się jak służąca…
Może bym to jakoś zniosła, gdyby Roman był inny. Ale coraz częściej dochodziło między nami do kłótni, a czasem nawet do rękoczynów. Raz oberwałam od Romana popielniczką w twarz i straciłam przednie zęby. Miałam dość, ale myślałam sobie, że dziecko musi mieć normalną rodzinę, ojca, dlatego wytrzymywałam to wszystko…
Nasz syn – Krzysiek urodził się w 1996 roku. Roman wcale się z tego nie cieszył, a wręcz przeciwnie, powiedział, że nie ma zamiaru nas utrzymywać. Po narodzinach dziecka mieszkałam z nim jeszcze dwa miesiące, potem uciekłam do mamy… Sprawa rozwodowa potoczyła się szybko i bez problemów. Gorzej było z alimentami, należności od byłego męża ściągam przez komorników…
Mieszkając u mamy udało mi się zapomnieć o problemach i znów żyć normalnie. Źle mi było tylko z jednego powodu – byłam na jej utrzymaniu. Ten stan niestety trwał kilka lat. Mama nie narzekała, ale widziałam, że jest jej ciężko…
Gdy Krzyś poszedł do zerówki okazało się, że ma lekki niedorozwój. Nauczyciele nie dawali sobie z nim rady i skierowali nas na badania do psychiatry. Syn dostał silne leki psychotropowe i było lepiej. Choć na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale mój syn jest w lekkim stopniu upośledzony. Dlatego obecnie ciągle przyjmuje tabletki i mieszka w ośrodku szkolno – wychowawczym we Włocławku. Brakuje mi go, bo widujemy się rzadko. Robię to jednak dla jego dobra, ponieważ chcę, aby mimo choroby Krzyś miał w miarę normalne życie.
Obecnego partnera poznałam dzięki mojej przyjaciółce. Raz pojechałam razem z nią do Dobrego Miasta, do jej chłopaka. Tam był też Grzegorz. Od pierwszej chwili złapaliśmy dobry kontakt. Powiedziałam Grześkowi, że mam syna, ale to nam nie przeszkodziło być razem. W 2000 roku zamieszkaliśmy w domu jego rodziców w Międzylesiu razem z jego siostrą i jej rodziną i tak żyjemy już jedenaście lat.
W 2001 roku urodziła nam się córka – Justyna, w 2003 roku syn Maciek i w 2007 Michał. Miałam też drugą córkę Oliwkę, która w marcu skończyłaby dwa lata… Skończyłaby, gdyby żyła… Lekarze twierdzą, że umarła przy porodzie. Ja w to do końca nie wierzę…
Od samego początku ciąża układała się źle. Mój lekarz prowadzący twierdził, że wszystko jest w porządku. Ginekolog w szpitalu zaś stwierdził, że ciąża jest zagrożona. Na trzy miesiące przed terminem dziecko było ułożone nie tak, jak powinno, ale lekarze nie zatrzymali mnie w szpitalu, tylko kazali iść do domu i na siebie uważać.
5 marca 2009 – pamiętam jak dziś. Złapały mnie bóle porodowe. Zadzwoniliśmy po karetkę i pojechaliśmy do szpitala. Zanim dojechaliśmy na miejsce, Oliwka prawie się urodziła. Czułam, jak przychodzi na świat, ale lekarze coś mi podali i chyba wepchnęli ją powrotem do środka, bylebym tylko nie urodziła w karetce. W szpitalu nie miałam już siły, aby dalej przeć, a lekarze upierali się, żeby nie robić cesarskiego cięcia. Uznali, że skoro czworo dzieci urodziłam normalnie, to i z piątym sobie poradzę…
Nie miałam siły przeć, lekarze nie chcieli jednak tego zrozumieć. Ginekolog mocno naciskał na mój brzuch, aby tylko wypchnąć dziecko na świat. Udało mu się, tyle, że dziecko nie żyje, a mi zostały problemy z kręgosłupem…
Początkowo nie wiedziałam, co się stało. Byłam tak zmęczona, że zasnęłam. Gdy się obudziłam, poprosiłam pielęgniarkę, aby przyniosła mi dziecko. Ta się zmieszała i zaraz wyszła z mojej sali. Za chwilę przyszedł ordynator, a z nim pani psycholog. Zanim cokolwiek powiedzieli, ja już wiedziałam, że moje dziecko nie żyje… Wpadłam w histerię, ale dostałam jakiś zastrzyk i nic więcej nie pamiętam.
Po tej tragedii byłam wrakiem człowieka. Wszystko mnie drażniło, było złe, okropne. Życie nie miało dla mnie sensu. Dzięki wsparciu Grzegorza, dzieci i przyjaciół udało mi się powrócić do normalnego życia. Choć w sercu mam ranę spowodowaną brakiem w domu Oliwki, żyję dalej. Mam przecież przy boku czwórkę wspaniałych dzieci i mężczyznę, którego kocham i żyję dla nich…
Gdy się trochę pozbierałam próbowałam walczyć o swoje prawa. Niestety bezskutecznie. Mimo nagłośnienia mojej sprawy w mediach, nie udało się dojść do prawdy. A na założenie sprawy sądowej nie było mnie stać. Dziś staram się o tym nie pamiętać i nie rozdrapywać ran.
Mimo miłości i ciepła, nasze życie łatwe nie jest. Mieszkamy w domu wspólnie z siostrą Grzegorza i jej rodziną. W domu, w którym nie ma ogrzewania, ani nawet toalety. Jest nam ciężko, ale jesteśmy razem. Niedawno otrzymaliśmy od gminy mieszkanie w Orzechowie, ale zanim będziemy mogli się wprowadzić, musimy je wyremontować. A, że Grzesiek pracuje w lesie i od momentu, w którym przyszła zima, nie ma zajęcia, żyjemy za pieniądze z opieki. Ledwo wystarczy nam od pierwszego do pierwszego, a co dopiero mówić o remoncie i przeprowadzce. Wierzymy jednak, że i tym razem wszystko się ułoży…
wysłuchał:
Marcin Osiak
m.osiak@familie.pl
Jeśli chcesz i możesz pomóc Ani i jej rodzinie napisz do mnie na adres m.osiak@familie.pl lub zadzwoń:
89 539 76 32
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Justyna mama Łukasza 2011.01.24 22:39
Ludzie ale Wy macie dziwne podejście, nie chcesz nie pomagaj i tak najczęściej biedni się dzielą, bo zamożny nie zrozumie. Te dzieci zasługuja na pomoc, państwo jest nie udolne i tak wygląda sytuacja rodzin wielodzietnych. Zobaczymy kto na Wasze emerytury będzie zpierdzielał skoro jesteście anty nastawieni do dużych rodzin. Napewno to nie sztuka narobić dzieci, ale tak sie stało. Wszystkim przychylnym dziękuje w imieniu Ani. Kontakt z redakcją lub na e-mail ziuta70682@wp.pl. Dziękuję.
Justyna mama Łukasza 2011.01.24 13:01
Jeśli ktoś nie ma ochoty, nie musi pomagac, jesli zaczniemy zadawac tyle pytań to nikomu nie pomożemy bo to jego wina ze ma taki los. A czemu są winne dzieci?? Zainteresowane osoby prosimy o kontakt z redakcja lub na moj mail. ziuta70682@wp.pl
83.30.*.* 2011.01.20 13:47
Współczuje wszystkim matkom.Ja jestem już babcią, może dlatego nie potrafie zrozumieć młodych bez pracy bez mieszkania płodzą sobie dzieci.Mój 40 letni syn zostawił rodzine w zajetym przez komornika mieszkaniu /on narobił długów/w tym 16-letniego syna i nie baczącna nic spłodził panienće z padaczka następne.Swojego syna zostawił jak popsuta zabawkę bo przecież będzie "nowa".Serce mi pęka a on nie myśli,że może zostać aresztowany i wtedy dwie rodziny będą bez ojca.Całe życie /mam65 lat/ pracowaliśmy uczciwie i zdecydowaliśmy sięna jednodziecko, któremu zapewniliśmy dobry start życiowy.Nie było warto.MŁODZI!!!!!!!!!!!!!!!Niczym spłodzicie dziecko zastanócie się jakie dziecińswto mu zapewnicie.Dziecko to nie zabawka!
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.