No mnie to właśnie denerwuje jak stąd na Madagaskar, że wysprzątam pokój, pójdę wylać wodę z wiadra i się przy okazji wysikać, wracam, i od nowa mam co sprzątać. Albo ogarnę pokój dziecięcy i pójdę gotować obiad, a po nastawieniu zupy w pokoju wygląda, jakby nic nigdy nie było ruszone. Albo pomyję gary, a po gotowaniu obiadu mam 2 razy tyle do mycia ;) Mąż wraca z pracy, a tu talerze w zlewie, pokoje wyglądają nie lepiej niż rano, i pewnie sobie myśli chłopina, że ja nic nie robię... A ja samych garów dwa zlewy już pomyłam, nie mówiąc już o kilku cyklach sprzatania chałupy... Jak się w domu żyje (a nie tylko wraca wieczorem żeby się umyć, zjeść kolację i wyspać), to to jest taka właśnie niekończąca się robota, której efektów nie widać...