Do niedawna chwaliłam się, że mój synek nie maluje kredkami po ścianach, tak jak inne dzieci. Maluje sobie na kartkach i na tablicy.
Pewnego dnia synek musiał zająć się sam sobą, bo ja gotowałam obiad. Nagle coś mnie tknęło i zorientowalam się, że od jakiegoś czasu ponuje złowróżbna cisza. Wchodzę do pokoju synka, a ten w pośpiechu coś chowa za plecami. Patrzę, a tu ściany "przyozdobione" w esy-floresy, mało tego, na dywanie widzę nowe wzory zrobione - niestety- dlugopisem. Pomalowana była również szyba w oknie, krzesła i stolik oraz przykrycie łóżka. Zabierał się już do malowania...psa.
W rączce trzymał narzędzie zbrodni - długopis. Patrzył na moją reakcję z łobuzerskim uśmieszkiem pod tytułem: "Mamo, znalazłem sie tu przypadkowo".
Cóż, że ściany malowane były niedawno, a długopisu nie można zmyć, bo schodzi razem z farbą. Jego mina była bezcenna. Nie krzyczałam. Najwyżej naklei się jakieś naklejki na ścianę.