Mąż zawióżł mnie we czwartek do Wa-wy na Powązki. Tam mam grób ojca. Ale się zdenerwowałam. Mój brat, który zjawił się po dwudziestu paru latach, stwierdził do mamy ( nawet o tym nie wiedziałam), że grób jest zarośnięty. I wiciął wszystko tuż przy ziemi. Rozumiem, że chwasty, które się wyrywa a nie ścina. Ale on wyciął hodowany przez 7 lat rozchodnik, który był cały rok zielony a latem kwitł żółtymi kwiatkami jak iskierki. Ja tyle lat pilęgnowałam, przycinałam, suche kwiatki wycinałam. A on za jedny zamachem pozbył się roboty. Nawet nie mam jak mu o tym powiedzieć, bo się obraził po wizycie lipcowej i nie odzywa się znów.
Ale nic to, wyczyściłam grób. Maleńkie odrosty rozchodnika zostawiłam , może uratuję. Wstawiłam trzy donice z liliowymi chryzantemami i posadziłam mrozy. Jest kolorowo i porządnie. Ale czy zasłużę na pochwałę u brata i Mamy. Wątpię. Całe szczęscie, ze tak bardzo mi na tym nie zależy.