Wczoraj byłam w taniej odzieży takiej, ze az do dziś nie mogę przestać o niej myśleć
Napis "wyprzedaż -50%" widoczny z daleka.
Weszłam. Mnóstwo ciuchów. Patrzę - niektóre niezłe. Zaczęłam szukać cen. Truno było, bo długopisem popisane wewnątzr ubrania, najczęściej na metce z instrukją prania. Ceny: bluzka na krótki rękaw - 25 zł, spodnie - 84 zł, getry - 10 zł ( wczesniej nowe getry u Chińczyków widziałam za taką samą cenę).
Ekspedientka - niemiła i dziwna. Jakby jej nie zależało - a to poważna, na oko ponad 50-letnia kobieta. Jednej klientce odburknęła, przy czym cena, jaką rzucila za rzecz, była śmieszna. Na pytanie mojej osoby towarzyszącej o ceny, głupia wredna odpowiedź. Podziękowaliśmy i wyszliśmy.
Kobieta, która przymierzała bluzkę i dowiedziała się ceny, też wyszła.
Żadnej promocji nie było.
Rozumiecie coś z tego?
Po co otwierać sklep, gdy się nie chce sprzedawać?