Pozostając w temacie :D
Obojętnie jak to nazwiemy, sądzę że kobieta jest człowiekiem. Tak jak mężczyzna. Podobnie jak on ma prawo dokonywać życiowych wyborów (tego czy woli pracować, czy zostać w domu, czy chce mieć męża czy nie i czy dzieci będą, czy będzie chodzić na szpilkach, czy w adidasach...). Ważne aby robiła to w czym się spełnia i aby swoimi wyborami nie krzywdziła innych ludzi.
Uważam też, że obecnie kobiecie trudno zachować w życiu równowagę, bowiem nadal dużo się oda nas wymaga tych "tradycyjnych" rzeczy, a jednoczesnie mamy niesamowitą, niespotykaną na wczesniejszą skalę, możliwosć realizowania się na wielu innych polach. I tu ogromne rozerwanie... Sama po sobie widzę, bo uwielbiam pracować, kocham swoją pracę i bardzo się w nią angażuję, ale kocham też rodzinę, wracam stęskniona, tulę się do dzieci i myslę sobie "cały dzien ich nie widziałam...".
Instynkt macierzyński kontra chęć samorealizacji.
A co do sedna problemu. Czy gotowanie i sprzątanie to wyznacznik kobiecosci? Dla mnie nie. Dla innych chyba też nie, bo już widzę jak mężczyzna na widok zaniedbanej gospodyni domowej, która pięknie sprząta i swietnie gotuje pomysli sobie "ależ ona kobieca!" ;)
Kobiecosc to dla mnie pewna wrażliwosc ducha, dostrzeganie szóstym zmysłem tego co pod powierzchnią, dobroć w sercu, miekkosć w dotyku, sposób myslenia i rozwiązywania problemów... I mimo, że do kobiety mimozy mi daleko (bliżej raczej do człowieka-huraganu!) to myslę że jestem kobieca...