Tego dnai jak co ranek biegałam boso po łączce, śpiewając słodko i wdzięcząc się do motylków, kiedy nagle zza drzewa postać jakaś wyskoczyła znienacka. Książe to był, ale o tym wówczas nie wiedziałam. Uklęknął przede mną i rzekł:
- Głos twój słodki, a lico gładkie... Zostań moją żoną!!
Ale ja nadto wolności pragnęłam, przeto głośno "Nie!!" odpowiedziałam.
On znieruchomiał na chwilę, po czym rzekł:
- Jakże to? Bogaty jestem, lico mam piękne, włoski na żelu idealnie ułożone - jak można mnie nie chcieć?
- A można! - rzekłam
- Ha! - krzyknął. - Jak chcesz, ale wiedz, ze nim trzy razy kur zapieje, i tak będziesz albo moja, albo niczyja!
Zniknął. Zaśmiałam się, po raz ostatni zresztą. Gdybym tylko wiedział, kim nyła jego matka...