Witajcie ciepło kochane mamy! Jestem zdesperowana i nie wiem, co robić z uciążliwą sąsiadką z dołu... mieszkam w wieżowcu, mam dwójkę synków - jeden 3 latka, drugi półtora roczku. I wbrew pozorom nie robią dużo hałasu, po południu dużo są na podwórku, wracamy ok. 19.30, zaraz jedzą kolację i są kąpani, idą spać między 20.00 a 21.00. Wtedy, gdy są w domu, nie biegają non stop, mam za małe na to mieszkanko, piłki im kupiłam balonowe, żeby było cicho, nie jeżdżą na jeździkach, mamy wykładziny, chodzą boso, zdarza im się jedynie rzucać zabawki na podłogę, zresztą już tylko najmłodszemu, starszy już z tego wyrósł.... Pod nami mieszka babka koło 40stki, samotna, która ma jakieś abstrakcyjne pojęcie ciszy. Zaczęło się dwa lata temu, gdy najstarszy zaczynał raczkować - ona po prostu słyszała jak raczkuje i zaczęła walić w kaloryfer. Jak zaczął chodzić i tylko raz przebiegł np. z pokoju do łazienki do kąpieli, znowu waliła. Spadł samochodzik - wali. Na klatce zrobiła mi karczemną awanturę, że sufit jej się trzęsie, że dziecko ma biegać na dworzu a nie w domu, żebyśmy się wynieśli, bo jak nie, to policję naśle, albo do sądu pośle. Byłam wtedy w ostatnim miesiącu ciąży z młodszym, gdy to się zaczęło. Nie muszę mówić, że wtedy będąc pod wpływem hormonów ciążowych strasznie się tym denerowowałam, zaczęłam Kubusia uciszać przy każdej okazji, doszło do tego, że nadmuchałam duży materac, by tam się z dzieckiem bawić, ale jak tylko jakaś zabawka poleciała na podłogę, znowu waliła. Potrafiła tak kilka, kilkanaście razy dziennie. Strasznie to wtedy przeżywałam, byłam wszak w ciąży. Mąż próbował z nią rozmawiać, ale ona mu nie otwierała drzwi, choć była w domu, bo sekundę temu waliła. Gdy kiedyś mu otworzyła, nie było dialogu, tylko wykrzyczała swoje i zamknęła drzwi przed nosem. Mąż był nawet u dzielnicowego prosząc o interwencję, by poszedł pouczyć ją, że dzieci mają prawo raczkować i chodzić (!!!) po mieszkaniu i czasem rzucić zabawką. Dzielnicowy tylko powiedział, żebyśmy się tym nie przejmowali i ignorowali to, że takich spraw ma on na pęczki i policja nie interweniuje w sprawie dzieci. Potem zaczęła mnie nękać telefonami. Jakimś sposobem zdobyła moje dane osobowe i numer komórki. Sama miała numer zstrzeżony. Najpierw próbowała przez telefon się awanturować, ale jak tylko ją słyszałam, natychmiast wyłaczałam się. Potem były głuche telefony kilka razy dziennie, potem wogóle nie odbierałam, lecz dalej dzwoniła. Gdy dostałam nowy aparat telefoniczny, mogłam uruchomić w nim opcję odrzucania połączeń niezidentyfikowanych i wtedy miałam spokój. Gdy pojawił się na świecie młodszy Jasio, wcale nie było lepiej, nawet płacz dziecka jej przeszkadzał. Jasio zaczął raczkować, waliła zaciekle dalej. Ja po pewnym czasie zaczęłam jej odstukiwać, bo nerwy mi puszczały, a ona jeszcze bardziej się zaczęła wściekać. Teraz w grudniu pewnej soboty o godz. 15.00 przyszła do nas policja. Wchodzą i mówią, że mieli anonimowy telefon (!), że tu jest jakaś awantura. W domu byłam ja, moja mama i dzieci, Kubuś właśnie chlipał, bo wariatka z dołu waliła w kaloryfer, a on już się tego bał i zaczynał zawsze płakać. Zobaczyli u nas normalną sytuację, jeden z nich powiedział, że chyba pomylili mieszkania i zadzwonił do komendy upewnić się, jakie było wezwanie i na jakie mieszkanie. Wszystko się zgadzało. Ja z mamą opowiedzieliśmy policjantom wszystko o tej sąsiadce, że to na pewno ona dzwoniła do nich. Dowiedzieli się o telefonach, o rozmowach z dzielnicowym, o tym, że Kuba ma już stany lękowe, bo jak leci do łazienki się kąpać, to ta wali i nie chce do tej łazienki już wejść, miałam miesiąc czasu problem by go wykąpać bez histerii. Policjanci się zdenerwowali za taką bezpodstawną interwencję i sami zachęcali do pozwania tej kobiety do sądu Jeden z nich opowiadał, że ma dwuletniego synka, który regularnie o 22.00 zaczyna tak skakać, że oni nie mogą go powstrzymać. Na naszą prośbę zeszli do niej na dół by ją pouczyć. Otworzyła im natychmiast i zaczęła narzekać, że awantura, że stołami i krzesłami rzucamy (sic!), że musi znosić te hałasy bardzo długo. Oni ją zaraz zapytali, czy to ona ich wezwała, przyznała, że tak. Potem dodała, że dziecko płacze, a oni na to, że ona w wezwaniu nic o dziecku nie wspominała. Powiedzieli jej, że dzieci maja prawo bawić się i biegać po mieszkaniu - na to ona: -Mają prawo??? a oni - tak, mają prawo i pouczamy panią, że jeśli jeszcze raz pani nas wezwie w tej sprawie, to my (policjanci) panią pozwiemy do sądu za bezpodstawną interwencję. Ona na to pokornie powiedziała, że przyjmuje pouczenie. Był spokój tylko przez miesiąc. Potem znowu się zaczęło. I znowu któregoś dnia nas zaatakowała na klatce z awanturą, że ona nie życzy sobie i tak dalej, że ona z dzielnicowym zbierają już materiał przeciwko nam do sądu,i że dzielnicowy był już u nas, ale nas nie było. Mąż zadzwonił znowu do dzielnicowego, czy to prawda, ale on zaprzeczył, że wogóle tej kobiety nie zna i nigdy u nas nie był, że ona próbuje nas zastraszyć i mamy się nie przejmować. Zasugerował, że na takie złośliwe niepokojenie jest paragraf i my możemy ją do sądu pozwać, albo złożyć doniesienie o popełnieniu przestępstwa do komendy policji, a on może nam pomóc w tym. Ale my właśnie ostatnia rzecz, o jakiej marzymy, jest chodzenie po sądach, prosiliśmy, by dzielnicowy jednk poszedł do niej i ją pouczył, a jak to nie pomoże to wtedy złożymny to doniesienie. Ale on zaczął się wypierać, że nie załatwia spraw w taki sposób i że z doświadczenia wie, że takie interwencje nie pomagają i mimo naszych usilnych próśb i kilkukrotnych nawet telefonów do niego, nie poszedł do niej. Któregoś dnia o północy dostałam smsy z pogrózkami, żebym przestała walić wodę, prać i kąpać, bo która to godzina, że nie daję spać ludziom i ona zrobi z tym porządek. Wogóle o tej porze nie prałam niczego, prysznic wzięłam wtedy o 21 jak tylko dzieci poszły spać i właśnie leżałam w łózku. Na drugi dzień znowu o północy, gdy już spałam, zaczęła walić w nasze drzwi, obudziła mnie, słyszałam, jak za drzwiami powtarza: nie będziesz mi tu walić i stukać!.Rzecz jasna nie otworzyłam jej. Po tym na drugi dzień mąż znowu dzwonił do dzielnicowego, a on kazał podać numer telefonu, z którego przyszły te smsy i obiecał do niej zadzwonić. Ponoć potem dzwonił, ale nie odbierała.
Sprawa zostaje otwarta. Nie mam siły. Co robić? Czy któraś z was miała podobny problem i coś pomogło?