W poprzedniej szkole dyrektorka kazała się uczniom składać po 200 zł na węgiel. Nie chcieliśmy, bo jeśli szkoła jest państwowa to ma w niej być ciepło, ma być wc, kreda, ławki, wszystko co konieczne. W takim razie dyrektorka przestała ogrzewać szkołę, bo uznała, że szkoła jest zadłużona i nikt jej węgla nie sprzeda. (to było w zabytkowym pałacyku letnim Lubomirskich, więc było ogrzewanie z własnej kotłowni)
Siedzieliśmy w tych murach w zimie w mrozy bez ogrzewania, para szła z ust, w rękawiczkach nawet nie dało się pisać, tak dłonie marzły. Żeby nie było, że nas katuje to kazano wstawić gazowe piecyki, wokół których skupiała się cała klasa, żeby ogrzać ręce - był jeden na klasę. Ale butle z gazem też się wyczerpały.
Szkoły nie zamknięto ze względu na temperatury. Wyopbrażacie sobie coś takiego? koszmar.