Wxxx (2012-02-04 09:08:39)
JeszczeBar dziej (2012-02-04 09:05:36)
W poprzedniej szkole dyrektorka kazała się uczniom składać po 200 zł na węgiel. Nie chcieliśmy, bo jeśli szkoła jest państwowa to ma w niej być ciepło, ma być wc, kreda, ławki, wszystko co konieczne. W takim razie dyrektorka przestała ogrzewać szkołę, bo uznała, że szkoła jest zadłużona i nikt jej węgla nie sprzeda. (to było w zabytkowym pałacyku letnim Lubomirskich, więc było ogrzewanie z własnej kotłowni)
Siedzieliśmy w tych murach w zimie w mrozy bez ogrzewania, para szła z ust, w rękawiczkach nawet nie dało się pisać, tak dłonie marzły. Żeby nie było, że nas katuje to kazano wstawić gazowe piecyki, wokół których skupiała się cała klasa, żeby ogrzać ręce - był jeden na klasę. Ale butle z gazem też się wyczerpały.
Szkoły nie zamknięto ze względu na temperatury. Wyopbrażacie sobie coś takiego? koszmar.
Nie wyobrażam sobie tego! Nikt nie interweniował?! Przecież dyrektorka nie miała prawa ani pobierać od Was pieniędzy, ani przestać ogrzewać budynku
Ze dwie osoby to nawet zapłaciły. Póżniej jak zobaczyła, że nic nie wskóra (a może ktoś z rodziców sie z nią kontaktował, tego nie wiem), nagle pewnego dnia stało się ciepło i przyjechał węgiel.
Wogóle dziwna kobieta. Nie chciała oddawać złożonych dokumentów tym, którzy odchodzili, a nie zapłacili wpisowego 150 zł. Moich dokumentów do tej pory nie oddała po zakończeniu szkoły, świadectw z poprzednich szkół i dyplomów z konkursów międzyszkolnych, bo twierdzi, że jej zginęły.
Teraz szkołę zamknięto, a ona jest wicedyrektorką w innej placówce.
Tam była sprzątaczka, sale lekcyjne były używane trzy - dla I, II i III klasy i jedna duża była niby na w-f. To uczniowie musieli po lekcjach zamiatać i myć podłogę. Nie ważne, że spóźniali się przez to na autobus i musieli czekać na następny. Dyżurni sprzątali sale lekcyjne, a sprzątaczka siedziała całymi dniami i wydzwaniała ze szkolnego telefonu, potem tylko korytarze przetarła i już. dziwna szkoła, bo dziwna dyrektorka.
Na w-fie nosiliśmy węgiel i kuliśmy kilofami podjazd pod szkołę, żeby dyrektorka w poślizg nie wpadła. Autentycznie, dostaliśmy kilof, czy dwa i na zmianę, a reszta łopatami.
Zimy w tej szkole były straszne.
Nie dość, że trzeba było dojeżdżać, bo to na obrzeżach miasta, a można nawet powiedzieć, że za - ostatni przystanek przed strefą podmiejską, stać na p5rzystankach, to jeszcze w szkole zimno było.