Oj, dla mnie to była prawdziwa katorga. Generalnie za słodyczami nie przepadałam, ale zasada jest taka, że jak się wie, że czegoś nie można, to się tego czegoś najbardziej zachciewa ;) Do tego dochodziły ciążowe zachcianki, że czasami omal nie popadałam w obłęd. Uwielbiałam wieczorami oglądać książkę z przepisami na ciasta, było tam mnóstwo zdjęć. Wyobrażałam sobie, że jem dane ciasto i popijam gorącą herbatką z cytrynką. Normalnie czułam ten smak ;) Marzyłam o tym, żeby wejść do cukierni i wykupić wszystkie ciastka i jeść je garściami. Jednak dla dobra dziecka wystrzegałam się wszystkiego, czego mi było nie wolno :) Po porodzie już w drugiej dobie, wszystko wróciło do norny. Karmiłam piersią, więc też nieprędko spróbowałam słodycza. A jak już mi było wolno jeść wszystko to jakoś mi przeszła chęć na słodycze całkiem :) I znowu mogą dla mnie nie istnieć. A największy kłopot sprawiało mi mierzenie cukru po każdym głónym posiłku. Pamiętam jak raz w kinie, Mąż świecił mi telefonem, a ja robiłam pomiar :D No a później mi doszła insulina, nie lubię zastrzyków, więc kłucie się igłą było dla mnie koszmarem.