Będę mamą? Właściwie czego ja jeszcze chcę? Przecież mam już syna-po co narzekam, i tak mogło być gorzej... Tak można pomyśleć... Ale ja nigdy nie chciałam mieć jednego dziecka - czy to źle, że marzę o drugim? Synek skończył 3 lata - dla mnie pora rozpocząć starania... Dziwne uczucie - STARAĆ SIĘ, o synka starać się nie musieliśmy - po prostu po ślubie okazało się, że się wkrótce pojawi. Ale wtedy byliśmy trochę młodsi... No nic, próbujemy...
Jeden miesiąc, drugi, trzeci - normalne, nie tak łatwo trafić w odpowiedni dzień (chociaż pomiary temperatury opanowane). Kolejne miesiące - NIC. Wizyta u lekarza - niby minął rok, ale nie dzieje się nic złego (ja tak nie myślę - bo synek pojawił się tak po prostu, więc po roku wg mnie coś jest nie tak). Zmaina lekarza - badania - od razu wiadomo-zespół policystycznych jajników, leki. Kolejne miesiące i nic. Pora na HSG - wszystko dobrze. A jednak dalej nic, coś nie tak. Badania męża - mogły by być lepsze. Ostateczna decyzja - inseminacja, inaczej nie ma szans.
Mąż niechętny - no bo to jak cykl w fabryce, zero intymności, romantyzmu. Ale próbujemy, pieniądze są odłożone. Leki biorę co miesiąc - powinno się udać. Testy owulacyjne, termin zabiegu ustalony -jedziemy. Szybko poszło - nic strasznego. Teraz oczekiwanie - za dwa tygodnie test. Jakoś zleciało - sprawdzamy - NIC...
Przed nami decyzja - próbujemy znowu? Miesiąc po miesiącu? No tak, nie poddajemy się. W miedzyczasie przygotowania do WIelkanocy - rekolekcje, a niedługo po nich - warsztaty dla małżonków - już nie mogę się doczekać! I jeszcze seria wizyt z dzieckiem u lekarza, i gorący okres w pracy. Dalej leki, test owulacyjny - i znowu termin zabiegu. Mnóstwo kombinowania - bo ktoś musi zająć się synkiem, przynajmniej 3-4 wizyty u lekarza w miesiącu - trzeba dojechać. No nic - jedziemy znowu... Zabieg jak poprzednio - przyzwyczajam się. I znowu czekanie... Za 2 tygodnie test - i NIC... Postanawiam, że robimy przerwę, nie dam więcej rady. Dzięki rekolekcjom zrozumiałam - NARESZCIE!, że jak Bog zechce obdazry nas potomstwem - przyjmuję to, bez sprzeciwu, z pokorą. W końcu ON wie, co dla nas dobre.
Idziemy na warsztaty weekendowe - niby radość, ale ja cała w stresie, bo to 2 dni, a ja przed okresem, brzuch mnie boli, piersi powiększone - lada moment się zacznie okres. I ciągłe wizyty w toalecie - głupio przed ludźmi (bo okresy mam raczej obfite). Jakoś przetrwałam - warsztaty minęły, a okresu od tygodnia nie ma. Z informacji w internecie - po tych lekach może się pojawić nawet z 2-tygodniowyo opóźnieniem, czekam więc dalej. Ale nie.... MAm dość stresu - jeszcze jeden test - ostatnia nadzieja, na szybko, w poniedziałek przed pracą. I jest... NIE MOŻLIWE!! Sprawdzam... Są - dwie kreski.. RADOŚĆ? Raczej niedowierzanie. Kolejna wizyta u lekarza, badania - JEST!!! Udało się! Ale tyle się może zdarzyć... Tyle obaw... Wizyty co miesiąc - i utwierdzam się powoli w przekonaniu, że znowu będziemy rodzicami.
Właśnie kończy się 30 tydzień ;-) Ja nadal nie mogę uwierzyć, że pod moim sercem rusza isę, szaleje, rozwija się i rośnie NASZE DRUGIE DZIECKO. Wydaje mi się czasem, że to sen. Ale wyprawka przygotowana, moje rzeczy do szpitala też - nie wiem, czego się spodziewać, bo synek nas zaskoczył w 33 tygodniu. Wolę byc gotowa. No i PODOBNO ma być CÓRECZKA - też nie mogę uwierzyć, bo marzyłam o siostrzyczce dla synka. Ubranka przygotowane po synku - bo uwierzę, jak się urodzi ;-) I TERAZ CZEKAM... Termin mam 5 stycznia. Synek jest naszym KURCZACZKIEM WIELKANOCNYM (urodził się w Wielki Piątek). Może teraz będzie mała GWIAZDKA Z NIEBA, prowadząca do małego JEZUSA :-)
JEZU, Ufam Tobie!