Pierwszy poród zaczynał się na niedzielnym obiedzie u teściowej. Najgorsze, że nie mogłam powiedzieć teściowej o nim, bo nie wiedziałam co zamierza a kobieta rodząca ma ograniczone myślenie... Nie chciałam w każdym bądź razie, by poród odbierała mi teściowa, więc zagryzałam zęby i pierwszy raz zjadłam obiad pierwsza i sio, sio do domu. Tam powiedziałam mężowi co i jak i sobie czekałam.
Drugi poród był moim marzeniem. Chciałam, żeby nastąpił jak najszybciej. Pojechałam w piątek z rana do gabinetu znajomej ginekolog na badanie i poprosiłam o masaż szyjki. Powiedziała, że szanse na poród są ale pewności nie ma... Jednak zanim wyszłam z gabinetu miałam już skurcze co 15 minut - nie były mocno bolesne. Musiałam zapakować starszą córeczkę do auta i przejechać całe miasto do naszego mieszkania. Zadzwoniłam w międzyczasie do męża, żeby zerwał się troszkę wcześniej z pracy i załatwił "opiekunkę" do Madzi (mojego tatę) a ja jechałam. Właściwie stałam w korku... Do tej pory wiem, w jakich miejscach łapały mnie skurcze a troszkę ich było. Zastanawiałam się co zrobię, gdy skurcze będą co mniej niż 5 minut (zważywszy na to, że to mój drugi poród a pierwszy był dość szybki). Miałam nawet w planach włączenie długich świateł i trąbiąc jechać pod prąd... Na szczęście dojechałam normalnie :) 3 godziny później Kornelka byłą na świecie.