Dobija mnie ostatnio jedna rzecz. Praktycznie 3 razy w tygodniu muszę reklamować paragon. Wystarczą pomieszane ceny na półkach, lub ich brak. Jak ceny są na towarze, to się człowiek jakoś kapnie. Ale teraz jak są czytniki to trzeba albo biegać po czytnikach na sklepie, albo jest szok przy kasie. Ostatnio oddałam grę, która była droższa o 10 zł, innym razem pierniczki, które były kilka złotych droższe niż mi się wydawało, proszek, według ceny miał być tańszy, okazało się, że cena mu skoczyła w drodze do kasy o 9 zł. A wczoraj okazało się, że mam doliczoną reklamówkę, mimo, że chodzę z własną torbą na zakupy. Wyprowadza mnie to czasem z równowagi, nawet nie czasem, zawsze.