Wielu z Was zdarzyło się dzielić mieszkanie ze znajomymi (może nawet z przyjaciółmi) lub nawet pokój w akademiku. Zdarzały się spięcia dotyczące mieszkania? Problemy z dzieleniem się obowiązkami typu sprzątanie, wynoszenie śmieci? Jak je rozwiązywaliście?
My mamy obecnie problem ze współlokatorką. Konkretnie problem dotyczy sprzątania. Naprawdę nie mam manii (a przynajmniej tak myślę), żeby wszystko było wręcz sterylne, ale w bałaganie i brudzie żyć nie mogę. Zwyczajnie tak zostałam nauczona, że jak coś jest brudne, to to należy posprzątać. Ona najwidoniczniej nie! Gdy przychodzę późnym popołudniej z uczelni pierwsze co robię - sprzątam. Bo ona nie widzi, że blaty są pokryte okruchami, że należałoby odkurzyć, zetrzeć kurze czy umyć kuchenkę. I nie to, że nie ma czasu, bo obecnie nie pracuje, szuka pracy i praktycznie całe dnie spędza w domu! Próbowaliśmy póki co rozwiązać problem 'delikatnie', to znaczy np. mówiłam głośno: brudno tu, trzeba posprzątać, na co ona ee tam, wcale tak brudno nie jest! Ręce mi opadły, ale próbowałam dalej. Wzięłam za rękę do łazienki, palcem przejechałam po wannie, pokazuję kurz na palcu i mówię: to jest brud! i to trzeba posprzątać! jej reakcja: no może troszeczkę... Próbowałam ją przetrzymać, na zasadzie, że może zobaczy, że jest brudno i sama 'zaskoczy', że trzeba posprzątać. Po niemal dwóch tygodniach się poddałam, bo brud doprowadzał mnie do szału, a ja w brudnym mieszkaniu mieszkać nie będę!
Pominę szczegóły zostawiania jej długich i ciemnych włosów na wannie (bo to przecież niesamowita filozofia spłukać wannę po kąpieli), tego, że włożenie po sobie naczyć do zmywarki (tak! zmywarki!) to niezwykle ciężka praca... Odkąd razem mieszkamy, ani razu nie umyła łazienki. Zawsze robię to ja. Mam tego dość, nie chcę być służącą, ale nie chcę jej urazić, a nie wiem, jak jej wytłumaczyć, że brud się sprząta, a nie obchodzi dookoła. Najbardziej drażni mnie to, że ona brudu nie widzi i jeśli chodzi o sprzątanie to traktuje mieszkanie jak hotel.