wczorajszy wieczór, godzina 22:47.
za oknem ciemno i zimno, 4 a minusie.
wygląda tez na to, że szklanka na drodze.
kładę się do łóżka, aby przytulić sie do śpiącej już córki.
naciagam kołdrę i słyszę... jak coś szura na drodze pod blokiem. uchylam roletę - sąsiad próbuje wjechać do garażu. no dupcia. próbuje i próbuje, a auto ani drgnie. w końcu jakimś cudem wycofuje i próbuje jeszcze raz podjechać. znów to samo - auto wręcz pływa na śliskim podjeździe.
stoję w oknie i spoglądam przez podniesioną roletę. ręką zakrywam usta, aby śmiechem nie obudzić śpiącej Antonki i małża.
a sąsiad? rzuca "mięskiem" i wznosi oczy ku niebiosom błagając o nagła i niespodziewaną pomoc. ale pomoc nie nadciąga. w końcu idzie do garażu i układa na podjeździe płyty regips. znów próbuje podjechać, znów bezskutecznie. auto zjeżdża z podjazdu i delikatnie uderza tyłem w narożną ścianę budynku. o. mała wgniota. jakimś cudem udaje się wreszcie sąsiadowi podjechać na 1/3 długości podjazdu do garażu - próbuje czegoś co przypomina palenie gumy.
w końcu po około 20 minutach prób wjechania do garażu wychodzi z auta, zamyka garaż, po czym zabiera swoje rzeczy z auta i zostawia je tak jak stoi pól na podjeździe pól na drodze. rzucając ostro przyprawianym "mięskiem" idzie do mieszkania.
uf. nareszcie cisza.
na 5 minut. po tym czasie słychać jak się na żonce wyżywa.
a ja? a ja stoję w oknie i się śmieję. chłopak 2 lata ode mnie starszy, laluś nieziemski, dwójka dzieci a totalnie niezaradny!
jak nas zasypało, to przez tydzień z domu nie wychodził. dopiero jak mu ojciec (stary i schorowany!) wjazd do garażu odśnieżył to ruszył tyłek z domu.
niedobra sąsiadka jestem. zamiast iść pomóc sąsiadowi - stałam w oknie i się śmiałam. zapewne nie ja jedna. ale jak on ludziom - tak ludzie jemu.