maminkowy światKategorie: Praca i kariera, Rodzicielstwo Liczba wpisów: 10, liczba wizyt: 30930 |
Nadesłane przez: Fridka 29-11-2011 00:18
Poniedziałki mają swoją specyfikę... prawdaż? :)
Godzina niewiadomoktóra (od tego nocnego klikania gorzej coś ostatnio widzę), wczesna w każdym razie, bo ciemno.
Mąż zwleczony zupełnie przyjemną muzyką (ale jednak zwleczony...jak skazaniec) stoi przy szafie i drapie się w głowę, a ja patrzę na to jednym...w dodatku przymrużonym okiem i odczytuję jego myśli krążące mu nad głową jak złowrogie sępy ( a właściwie dlaczego złowrogie... w sumie śmiesze są... i też lubią tatar :D)
Myśli tych jednak nie będę tutaj zdradzać...bo to blog poświęcony dzieciaczkom, i takie wulgaryzmy nie pasują do tła.
Jaś wstaje przy szczebelkach łóżeczka i dynda.
To jest ten rodzaj dyndania, który albo zaowocuje wyniesieniem go ponad, albo dość przenikliwym wrzaskiem.
Tatuś nadal z głową w szafie, a Istot zaczyna pojękiwać, co obliguje Tatusia do szybszego wyjęcia czegoś co i tak by wyjął, bo z tego stosu ciemnej szarości i tak nie sposób wiele wywnioskować, po czym oboje zastygają w radosnym uścisku... a ja stwierdzam że urodziłam mężowi sobowtóra... noshhh.... jak można być aż tak podobnym...?
Maluch zostaje utulony, ucałowany i z radością wyciąga chwytaki w moim kierunku... przytula się, zieeeewamy i postanawiamy jeszcze pokimać.
O dziwo jemu to przychodzi łatwiej, bo mnie już skubią swoje własne sępy... albo te mężowe zmieniły kurs...
Oj... ciężki dzień się zapowiada...od rana telefony... potem spotkanie z prawnikiem, więc trzeba się będzie przeprogramować na dosłownie INNY tryb rozumienia, a potem jeszcze głębiej wniknąć w tę inność...
bo trzeba będzie umieścić logikę na urzedowym papierze używając prawniczych znaków... czyli ciągu liter który w nie co inny, specyficzy sposób ląduje na papierze.
Ale musze przyznać...że mnie ta inność strasznie kręci... ;)
I tym sposobem znowu mineliśmy północ... magia poniedziałkowa dotyka wtorkowej zwyczajności... niedługo muśnie środową przyziemność, odbije się o brzeg czwartkowej ekscytacji, bujającym w obłokach piątkiem i siądzie na wyluzowanej sobocie... spływając po niej wprost w niespokojne ramiona niedzieli.
To był intensywny dzień... nie nazwałabym go ciężkim... o ciągle się uśmiecham... i nie padam na klawiaturę...raczej wyczuwam niedosyt i zła jestem że nie znajduję nic ciekawego do opisania na dzisiejszy dzień...a przynajmniej niewiele co można...albo warto opublikować...
Uwielbiam...
Uwielbiam swojego Istota... i tego większego Istota który chrapie przyczepiony do moich kostek i dekoncentruje skutecznie ten mój małoważny post o... o niczym :))) aaachhhh :))))