maminkowy światKategorie: Praca i kariera, Rodzicielstwo Liczba wpisów: 10, liczba wizyt: 30897 |
Nadesłane przez: Fridka dnia 14-01-2012 09:35
... Kiedy Jaś zaczął stawiać swoje pierwsze, dość chwiejne kroczki, byłam zachwycona... A On był (jest) zachwycony, kiedy mógł zachwycić mnie, więc tak tkwiliśmy w obupulnym zadowoleniu...
Ostatnio jednak, doceniam czas kiedy Istot siedział w łóżeczku, albo w innym swoim miejscu a mnie z tyłu głowy nie wyrastało trzecie oko...
Czasami mam wrażenie, że przypłacę jego ciekawość świata jakimiś drgawkami :) z drugiej strony, ile to radochy, przyglądać się jak maluch z dnia na dzień potrafi więcej, to jakby poniekąd było go więcej...
Ostatnio odkryłam, że trzeba już uważać na to co się przy Młodym mówi... bo nieprzemyślane ,,be'' spowodowało że zupełnie nowe rękawiczki wylądowały w koszu na śmieci (a jaką miał przy tym minę...kiedy z impetem zamykał ten kosz...)
Pomijam już zamiłowanie do wszystkiego co ma kabelek, przyciski, albo wyimaginowany - ale jakrze dobitny napis - ,, NIE WOLNO DOTYKAĆ".
Wczoraj zastałam swoje dziecko upaprane słodką papryką (dobrze że słodką)... była to natychmiastowa inspiracja do gruntownej przebudowy kuchni... Swoją drogą, od czasu kiedy zastałam go baraszkującego w swoich kosmetykach, komoda w łazience stoi tyłem :) ... przyzwyczaiłam się...
Tak więc... Jaś z pasją odkrywa świat... a ja... no cóż...
Ja nadal odkrywam macieżyństwo... które co dzień, dostarcza mi nowych wrażeń :)
Nadesłane przez: Fridka dnia 12-01-2012 13:17
... wiem wiem... nie było mnie całe wieki...
Dlatego nawet nie wiem od czego zacząć...
Nie układa się ostatnio, jak powinno...albo inaczej...nie idzie zgodnie z planem...
A takowy miałam już odkąd trafiłam na L4...
Pamiętam tę rozmowę z Prezesem firmy w której pracowałam...bałam się jej niemożliwie... nie dlatego, że oczekiwałam złości, czy kąśliwych uwag... miałam wyrzuty sumienia, że zostawim Go z rozpoczętym ogromnym projektem, nad którym przesiedzieliśmy oboje wiele godzin, włożyliśmy wiele serca i zaangażowania...
Było mi przykro, że muszę z tego zrezygnować... a musiałam... miałam w sobie nowe życie, które było życiem słabiutkim...
Szef się ucieszył, nawet wzruszył... ale nie ukrywał, że nie może na mnie zaczekać z tymi wszystkimi rozpoczętymi sprawami...
Wiedziałam, że po urlopie wychowawczym (przynajmniej częściowo wykorzystanym) moja rola w firmie może zostać mocno zdegradowana... dlatego już wtedy zastanawiałam się nad tym, co zawodowo stanie się ze mną w przyszłości...
Szybko znalazłam rozwiązanie.
Skontaktowałam się z ludźmi, którzy mieli mi pomóc w osiągnięciu celów, poprosiłam ich o pomoc i uzyskałam aprobatę. Zaplanowałam studia podyplomowe, dopracowywałam szczegóły, zaczęłam uczyć się i pochłonęło mnie to.
Byłam szczęśliwa... ba...cieszyłam się jak głupia, że teraz to tylko wziąść się do roboty...
Minęło kilka miesięcy i zaczęły się schody.
Miejsce w którym się zaczepiłam, to prawdę mówiąc rodzinna firma, tym bardziej miałam nadzieję, że nie tylko zdobędę tam potrzebną wiedzę, ale też zwyczajnie się przydam... że znajdę sposób na to, by odwdzięczyć się za pomoc...
Chciałam też pełnić rolę kogoś, kto z entuzjazmem i pasją rozwinie nie tylko swoje skrzydła.
Niestety...
Skrzydła, które tak bardzo chciałam rozwijać zostały mi przycięte, moja koncepcja i plany jakoś przestały się pokrywać z wizją Kierownictwa.
Na początku pełna pokory siedziałam cicho, skrupulatnie uczyłam się i przyjmowałam nowe wyzwania. Bardzo chciałam szybko pojąć wszystkie zagmatwane szczegóły dość specyficznej branży w jaką wsadziłam swoje plany i cele.
Szybko odbiłam się od ściany, przekonując, że mimo dobrych intencji, nie jestem zgodnie z nimi rozumiana... Zaczęłam czuć się jak przysłowiowe piąte koło u wozu...
Pewnego dnia miarka się przebrała i...
Zaczęłam więc po prostu myśleć o sobie... to przecież o mnie tu chodzi, bo to moja historia... nie mogę ciągle z grzeczności pozwalać, by źle mnie traktowano i ignorowano... Nie zrobiłam awantury... nawet nie pisnęłam słowem. Trochę naczytałam się mądrych książek i rozumiem, że ludzie tacy właśnie są... Poza tym, osoba która mnie wprowadziła w temat twierdzi że ta opieszałość wynika z troski o tak zwany stołek własny (nie ważne, że nie zamierzam nikogo podsiadać).
Miałam więc kilka trudnych dni, gorzkich myśli... a moja motywacja zaczęła przypominać maleńką szklaną kuleczkę, którą co najwyżej można wsadzić do portfela i potraktować jak talizman na szczęście.
Zbieram więc w sobie siły, by znalazły się i chęci, aby zmienić nastawienie, by się nie przejmować... Uraza i gniew mają to do siebie, że najbardziej trawią tego kto je z siebie wysypuje... choć bardzo trudno mi, pozbyć się żalu.
Próbuję trochę sobie to wszysko poukładać..pozmieniać...
A może to jednak nie było dla mnie?...
Z jednej strony mogłabym tak to odczytać, z drugiej jednak wiem, że prawdziwy sukces przychodzi - jak mówią mądrzy ludzie - w przebraniu porażki...
Dlatego, choć dziś wszystko się skomplikowało... właściwie, prawdę mówiąc szlag to trafił :) - jutro może się okazać, że było to potrzebne...zresztą... jakie może... zawsze tak jest...
tylko... zupełnie nie wiem co z sobą począć...
Trochę przez to wszystko straciłam pomysł na siebie, i najchętniej uciekłabym na jakiś czas, by pomyśleć... znaleźć w sobie jakiś sens...
Gdzie jesteś Sensie?? Halooooooooooooooo...............
Nadesłane przez: Fridka dnia 08-12-2011 23:04
...Moje nadzieje i marzenia przybrały dziś kolor jaskrawej zieleni... mmm od razu przypomnial mi się zapach i smak zielonego groszku, i czasy kiedy jako mała dziewczynka chowałam się w jego pędach i opychałam tym najcudowniejszym rarytasem na ogródku Dziadków...
Echhhhh... to były czasy... :)
A wszystko dlatego. że wokół mnie zrobiło się przeraźliwie szaro... Ciężko... w dodatku w naszym obecnym mieszkaniu, deszcz, nie spływa nam po szybach... więc szarość ta jest tym dotkliwiej bezproduktywna... bo deszcz spływajacy szybą w dół, wydając przy tym dźwięk, który jakoś tak uspokaja i koi, był dla mnie dość przyjemnym doznaniem...
Istot też dziś nie zachwycał humorem... właściwie ciężko było go zmobilizować do zajęcia się czymś innym, niż obejmowanie mnie za szyję i noszenie się z kąta w kąt...
Swoją drogą, gdyby nie to, że trochę pracy jednak miałam, byłoby to zupełnie przyjemne... mimo jego coraz cięższego kuperka :D.
W ogóle...od pewnego czasu jakieś drgania emituję prosto z duszy... dręczą mnie... jakieś spiczaste strachy, nie mogę spać spokojnie zastanawiając się jak z belki swojego życia ociosać jego gładki sens.
Czasami wszystko pochłania beznadzieja... dawno obrany cel znika i jakoś trudno poruszać się w tej mgle...
Kiedyś oddychałam muzyką i poezją.
Czasami tak bardzo, że nie czułam głodu i pragnienia.
oj... z wielkim sentymentem patrzę w tamtym kierunku... dziś pogrążam się w upiornym rozsądku...ale mojej duszy brakuje tamtych uniesień...
Strasznie chciałabym, by Istot wykazywal podobne zainteresowania, choć już się boję, że wtedy moje niespełnienie spadnie na niego... a to przecież egoizm w pełnym wydaniu...
A może to naprawdę - jak mówią - 100% Tatusia...? czyli nie mam co liczyć na artyzm hehhhhh...
Tak czy owak... ten grudzień kiedyś raczej minie... i zielona...soczysta wiosna... dają się poczuć w powietrzu... mmmmmmmmmmmmmmmm... czujecie ten zapach? ....