Będzie o ślubie. Chociaż o innym, nietypowym. Ślubie, jaki współczesny świat odrzuca, ośmiesza, krytykuje - bo nie rozumie.
Wczoraj moje dwie przyjaciółki złożyły pierwsze czasowe śluby zakonne - na rok. Ich pierwsza profesja. W zgromadzeniu sióstr spędziły trzy lata - by wczoraj w czasie Mszy św. ślubować Bogu wierność, żyjąc w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie.
Patrzyłam na nie radosne, szczęśliwe z wybranej drogi, zmęczone trudem życia zakonnego, ale rozmiłowane w Bogu, mówiące o Nim z zachwytem, jak o Ukochanym. Przekonane, że choć rezygnują z wielu rzeczy, z doświadczeń, z miłości męża i z daru macierzyństwa, z przyjemności - to mogą zyskać wiele, bo trzymają Boga za rękę i to On będzie je prowadził. A one zaniosą Jego miłość tym, których spotkają na swojej drodze.
W dzisiejszym świecie nastawionym na posiadanie i przyjemność - one wybrały ciężki habit i niepewność, gdzie zostanę wysłane, co będą robić. Wybrały ludzką samotność, by żaden z samotnych, którego spotkają, nie powiedział, że siostra go nie rozumie, że nie zna jego bólu. Wybrały samotność i ubóstwo - by niczym nie zasłaniać Boga. Będą pracowały z dziećmi, z młodzieżą, będą studiowały, prowadziły schole.
Szaleństwo? A może taka jest właśnie miłość. Czy kobieta nie jest gotowa pójść wszędzie za tym, którego kocha?
Będą ponawiały śluby przez 5 lat, zanim złożą wieczyste - do końca, jak przysięgę małżeńską. I chociaż ja jako część tego świata - sama tego do końca nie rozumiem, bo to trudne - ale wiem, co to znaczy kochać
A im obiecałam, że na ich wieczystych ślubach pojawię się już z mężem i dzieckiem