Blog anormalnyKategorie: Polityka, Religia Liczba wpisów: 99, liczba wizyt: 7385274 |
Nadesłane przez: Bartt dnia 18-04-2011 09:30
Wszyscy kiedyś umrzemy, lecz nie wszyscy wiedzą jak żyć – powiedział William Wallace w „Walecznym Sercu”. Zdanie to jest ciągle aktualne, a uderza przede wszystkim w dzisiejszych mężczyzn. Bo znaleźć ich w Kościele jest coraz trudniej.
Od dawna słyszymy o kryzysie męskości. W dużej mierze sami sobie ten kryzys zafundowaliśmy. Wystarczy wsłuchać się w środowiska feministyczne, które „z urzędu” narzekając na mężczyzn i na ich współczesne zniewieścienie piętnują jednocześnie typowe męskie cechy, uznając je za prymitywne bądź szowinistyczne. Ale nie zamierzam skupiać się na feministkach i na tym, co mówią – ten tekst ma być poświęcony nam, mężczyznom.
Babcia różańcowa
Mało mężczyzn aktywnie uczestniczy w życiu Kościoła. Wielu nie potrafi dostrzec dla siebie w nim miejsca – bo albo ksiądz za ołtarzem, albo kobiety w ławkach –a ja? To stereotypowe myślenie, często spotykane u osób, które swoją parafię odwiedzają tylko w czasie pasterki lub podczas święcenia pokarmów w Wielką Sobotę. „W tym kościele nic się nie dzieje – ciągle tylko Jezus się rodzi, albo jajka święcimy” – mówią później. Stereotypy o Kościele zakładają nam klapki na oczy, sprawiają, że widzimy w nim jedynie (z całym szacunkiem) babcie różańcowe albo starsze małżeństwa. A gdzie miejsce dla nas? Ono jest, tylko powinniśmy zrobić pierwszy krok, musimy sami rozejrzeć się wokół. Mężczyzna nie może iść ciągle prowadzony za rączkę – Pan Bóg nie chce w nas widzieć nieporadnych dzieci. On potrzebuje mężczyzn!
Wstąp na rydwan
Początki chrześcijaństwa przyciągały mężczyzn. Wierzyć, oznaczało porzucić to, co bezpieczne wypłynąć na głębię. Wierzyć znaczyło wystąpić w gronie nielicznych przeciwko całemu społeczeństwu, a to często kończyło się pod katowskim mieczem albo na arenie, wśród dzikich zwierząt. Ale Bóg wiedział, co robi i wiedział kogo powołuje. Do wszystkich mężczyzn skierował Słowa "Bohaterze, przypasz do biodra swój miecz, swą chlubę i ozdobę! Szczęśliwie wstąp na rydwan..." [Ps 45,4] Ci ludzie walczyli o prawdziwą wolność, jaką przyniósł im Jezus. A o wolność właśnie tak się walczy. Również teraz. Wezwanie Boga, żeby odważnie wejść w Świat z wiarą nie straciło na aktualności. A jednak ze względu na uwarunkowania kulturowe efekt zmizerniał. Głównie dlatego, że chrześcijaństwo stało się religią dominującą i wiara nie wiązała się już z tak spektakularną, zewnętrzną odwagą. Ale myli się ten, kto sądzi, że do dzisiejszej wiary nie potrzeba odwagi. Potrzeba i to bardzo wiele. Śmiem twierdzić, że dawno nie było ludziom tak ciężko wierzyć, jak w dzisiejszych latach. O odwadze genialnie napisał Gilbert Keith Chesterton: „Odwaga jest sprzecznością niemal w założeniu. Oznacza silne pragnienie życia, przybierające formę gotowości na śmierć. << Kto straci swe życie, znajdzie je >>, to nie kawałek mistycyzmu dla świętych i herosów! To codzienna rada dla żeglarzy i alpinistów. Powinna być wydrukowana w przewodnikach po Alpach albo w książce treningowej. Paradoksem jest sama zasada odwagi, nawet całkiem ziemskiej i całkiem brutalnej. Człowiek odcięty przez morze zdoła uratować życie, jeśli zaryzykuje przejście nad przepaścią. Może wymknąć się śmierci, posuwając się nad nią cal po calu. Żołnierz otoczony przez wroga, jeśli ma znaleźć drogę ucieczki, musi połączyć silne pragnienie przeżycia z dziwaczną beztroską wobec śmierci. Nie może tylko trzymać się życia, bo wtedy będzie tchórzem i nie ucieknie. Nie może tylko czekać na śmierć, bo wtedy będzie samobójcą i nie ucieknie. Musi szukać życia w duchu szalonej obojętności na nie; musi pragnąć życia jak wody, a jednak pić śmierć jak wino."
Tragedia mężczyzn
Tego chce od nas Bóg – żebyśmy walcząc o Życie Wieczne byli gotowi poświęcić nasze doczesne. Nie tyle dosłownie, chociaż takie sytuacje też się zdarzają. Ale przede wszystkim, żebyśmy potrafili żyć dla Boga. Podjąć męską decyzję „Tak, wierzę w Ciebie Boże, wierzę Tobie Boże i powierzam Ci swoje żyje”. To ta decyzja, powtarzana później na każdym rozdrożu, otwiera nam drogę do wielkiej przygody, jaką ma dla nas Bóg. Przygody, na której zmierzymy się ze swoimi słabościami, stoczymy bitwę z tym, co nas najbardziej przeraża i uratujemy Piękną. Proste? Nie, to nigdy nie było, nie jest i nie będzie prostą sprawą. Dlatego tak wielu mężczyzn zatrzymuje się na tym etapie. Nie potrafimy bez asekuranctwa podjąć decyzji „Tak Panie Boże, wchodzę w to!”. I zaczyna w nas coś umierać. To największa tragedia mężczyzny, gdy on żyje, a jednak coś w nim umiera... Jego życie schodzi wtedy z dynamicznego centrum na spokojne przedmieścia, pojawia się rutyna i poczucie tęsknoty za czymś bliżej nieokreślonym. Oglądamy filmowych bohaterów takich jak William Wallace z „Walecznego Serca” czy Maximus z „Gladiatora” i zazdrościmy im przygód, odwagi, zazdrościmy im tego, że potrafią położyć na szali swoje życie, w walce do dobrą sprawę. Patrzymy w telewizor, a przygoda i wyzwania przygotowane przez Boga, czekają obok...
Nasze zadanie
Pan Bóg nie chce, żebyśmy ograniczali sie do niedzielnej mszy świętej. Przygotował dla nas o wiele więcej. Ale od czegoś trzeba zacząć, a przede wszystkim, skądś trzeba czerpać siły. Tym źródłem, przygotowanym dla nas przez samego Jezusa jest właśnie Eucharystia. Nie można walczyć dla Jezusa, nie czerpiąc z Niego samego. Mężczyzna przyjdzie do kościoła o wiele chętniej, gdy zobaczy tam innych mężczyzn. Stąd duże zadanie dla nas, świeckich – bądźmy w Kościele, pokażmy że jesteśmy. Pokażmy, że wierzymy w Boga nie tylko przez 45 minut niedzielnej mszy, ale 24h/dobę. Dajmy Bogu naszą gotowość – On zajmie się resztą. I nie będzie nudno.
Więcej na Orle Pióro - zapraszam!
Nadesłane przez: Bartt dnia 20-12-2010 08:31
Adwent, z łaciny adventus , to czas oczekiwania. Rozglądając się wokół, mogę powiedzieć, że to na pewno czas szczególny – zatłoczone chodniki, ruch w sklepach, rekolekcje w kościołach - tylko na kogo tak naprawdę czekamy?
W liturgii Kościoła adwent obdarzony jest świetną symboliką. Najbardziej podoba mi się adwentowy wieniec. Cztery przystrojone świece, z których każda zapalana jest w kolejną niedzielę adwentu. Najpierw jedna, potem dwie, trzy, aż w końcu 4 świece. Wieniec pokazuje mi, że szykuje się coś wielkiego, ale nie od razu, nie wszystko na raz. Tajemnica, na którą czekamy odsłaniana jest powoli, z pewnym dostojeństwem. Można powiedzieć, że to literacki zabieg, przez które Kościół buduje napięcie. Coś w tym jest. Nie chodzi rzecz jasna o samo napięcie i emocje, ale o przygotowanie. Na wszystko potrzeba czasu. Gdyby Boże Narodzenie przyszło do nas ot tak, z dnia na dzień, moglibyśmy je przegapić – a na pewno, nie bylibyśmy na nie przygotowani. Chociaż... teraz jesteśmy?
Jak dzieci
Jezus często powtarzał swoim uczniom, że powinni być jak dzieci. Oczywiście nie chciał, żeby byli dziecinni i niedojrzali. Chodziło Mu raczej o to, żebyśmy pokładali w Nim taką ufność, jaką małe dziecko pokłada w rodzicach. W oczekiwaniu na Święta warto obudzić w sobie trochę z dziecka. Małe dzieci nie mogą doczekać się Wigilii i prezentów. Już na kilka dni przed chodzą podekscytowane w oczekiwaniu na ten szczególny moment, przygotowują się. W dniu Wigilii nie potrafią usiedzieć na miejscu, a gdy już przyjdzie czas wręczania prezentów – są szczęśliwe jak nigdy. Nie namawiam nikogo, żeby porzucił swoje obowiązki i czekał w ekscytacji na Boże Narodzenie. Ale warto odkryć w sobie tą dziecięcą ufność Jezusowi – w dar Jego narodzin. Choćby po to, żeby móc autentycznie przeżyć wówczas wielką radość. Ktoś powie, że to niemożliwe – „my dorośli, nie potrafimy już cieszyć się z nadejścia ważnych spraw”. Tak? To popatrzcie, jak kobiety przygotowują się do własnego ślubu. Obserwuje na co dzień niekończące się rozmowy o sukniach, bukietach, butach, torebkach, zaproszeniach, itd. Każdy najmniejszy szczegół ślubu i wesela omówiony jest co najmniej sto razy, skonsultowany z kilkoma koleżankami, a czasem nawet z przyszłym mężem. A ten wybuch radości, gdy dziewczyna w końcu znajdzie wymarzoną suknię! Potrafimy się cieszyć z takich spraw – nauczmy się więc cieszyć z tych jeszcze ważniejszych.
Mikołaj z Coca-Coli
Gdy tylko na cmentarzach zgasły ostatnie znicze po Święcie Wszystkich Świętych, zaczęła rozprzestrzeniać się magia Świąt Bożego Narodzenia. W grudniu jest jej już tak dużo, że mi osobiście bardzo ciężko jest się przez nią przebić i swobodnie oddychać. Biskupa z Miry, św. Mikołaja, zastąpił wielki krasnal od Coca-Coli, który nie zważając na sporą nadwagę męczy Bogu ducha winne renifery i lata po całym świecie, od czasu do czasu wciskając się ludziom przez komin do mieszkań. Dziś świat czeka na niego. Czekają na niego handlowcy, bo świąteczny czas to największa prosperita w ciągu całego roku. Czekają dzieci, bo otoczone (otumanione?) „magią świąt” myślą głównie o prezentach. Czekają dorośli, bo miło jest się spotkać z rodziną (przeważnie), a sprawić radość swojemu dziecku wymarzoną zabawką – to bezcenne. Tylko czegoś brakuje. A właściwie Kogoś. Święta Bożego Narodzenia to wspomnienie narodzin Jezusa. A jednocześnie to przygotowanie na Jego powtórne przyjście. Tak, tak, na powtórne przyjście. Ale wówczas nie pojawi się w stajence, nie będzie małym, płaczącym dzieckiem otoczonym siankiem i zwierzętami. Przyjdzie jako Król i zobaczy, kto na Niego czekał. Na kogo czekacie?
Polecam:
Ks. Piotr Pawlukiewicz - o Adwencie (1 z 3)
Ks. Piotr Pawlukiewicz - o Adwencie (2 z 3)
Ks. Piotr Pawlukiewicz - o Adwencie (3 z 3)
Nadesłane przez: Bartt dnia 05-11-2010 15:51
W dzisiejszej Gazecie Olsztyńskiej przeczytałem artykuł Moniki Wróblewskiej pt.: Po siódme: nie kseruj. Autorka porusza kwestię kserowania akademickich podręczników i praw autorskich, które podobno są w tym procederze łamane.
Podobno sprawa przybrała już takie rozmiary, że nawet Jego Magnificencja zdecydował się wystosować apel do studentów o poszanowanie praw autorskich. Bo studenci to cwane stworzenia i będą kombinowali jak koń pod górę, aby tylko książkę skserować – bibliotekarki narzekają, że nie są w stanie upilnować wszystkich żaków.
Zasadnicze pytanie: wolno kserować podręczniki czy nie wolno? Wydawcy z każdej strony trąbią, żeby nie kserować (niektórzy nawet umieszczali specjalne oznaczenia typu „Kserowanie zabija książkę!”, za co chyba UOKiK wlepił im karę). Z artykułu Pani Magdy na pierwszy rzut oka wynika, że nie wolno, ale gdy wczytać się głębiej, dochodzimy do wypowiedzi Pana Andrzeja Nowakowskiego, który jakby niechętnie przyznaje, że jednak kserować wolno.
Moi drodzy, jakiem absolwent prawa, wszem i wobec przypominam studenckiej braci, że kserować podręczniki wolno. Mówi o tym wyraźnie Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Art. 23 punkt 1. wspomnianej ustawy brzmi:
Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego. Przepis ten nie upoważnia do budowania według cudzego utworu architektonicznego i architektoniczno-urbanistycznego oraz do korzystania z elektronicznych baz danych spełniających cechy utworu, chyba że dotyczy to własnego użytku naukowego niezwiązanego z celem zarobkowym.
Nauka do egzaminu jak najbardziej mieści się w ramach dozwolonego użytku prywatnego. I nie ma tu znaczenia, czy skserujemy całą książkę czy tylko jakąś jej część – nie wpływa to na legalność naszego postępowania. Możemy książkę kserować w całości. Przepis artykułu 23. pkt. 1 ustawy o prawie autorskim nie narzuca nam również żadnych ograniczeń w kwestii formy kserowania wspomnianych podręczników – czyli możemy je skserować za pomocą kserokopiarki, możemy zeskanować, zrobić zdjęcia, przepisać, skorzystać z kalki i co tam nam jeszcze do głowy przyjdzie.Mało tego – później możemy taki skserowany egzemplarz nieodpłatnie podarować jakiejkolwiek osobie pozostającej z nami w stosunku towarzyskim (ot, na przykład przyjacielowi z roku). Prawo nie wymaga od nas, abyśmy kserowali książkę osobiście – możemy to zlecić np. pracownikowi punktu kserograficznego. Bardzo dużo piszą o tym profesorowi Barta i Markiewicz. (a także ja w swojej pracy magisterskiej… )
Więcej na blogu Orle Pióro. Zapraszam :)