Poznaliśmy się trzynastego w piątek. Choć Marek sprawiał wrażenie buntownika, od samego początku między nami iskrzyło. Dziś jestem szczęśliwą żoną i matką trójki dzieci, a swojego męża po dziewiętnastu latach małżeństwa kocham tak samo mocno, jak na początku naszej znajomości. Poznaj historię Asi i Marka.
Z Markiem poznaliśmy się w piątek trzynastego. Byłam ze znajomymi na biwaku pod namiotami. Koleżanka, z którą spałam razem w namiocie zapomniała mi powiedzieć, że przyjeżdża jej chłopak. Po pierwszym dniu byłam więc „bezdomna”. Tego wieczoru siedzieliśmy długo przy ognisku. Gdy już wszyscy poszli spać zostaliśmy sami z Markiem. Bardzo fajnie nam się rozmawiało, wcale nie czuliśmy uciekających godzin. Gdy nadeszła pora, żeby położyć się spać, Marek zaproponował mi nocleg w swoim namiocie. Nie bardzo miałam wyjście, więc się zgodziłam.
Marek od samego początku przykuł moją uwagę. Kręcone włosy, fryzura „na barana”, skóra, porwane spodnie. Słowem, buntownik. Nie był specjalnie wylewny, ani otwarty. Mi to odpowiadało, szybko znaleźliśmy wspólny język. Od samego początku byliśmy dobrymi kolegami, choć cały czas między nami iskrzyło.
Po biwaku nie wiedzieliśmy jeszcze, że będziemy ze sobą na zawsze. W niespełna dwa tygodnie po naszym poznaniu wyjechałam na praktyki w okolice Malborka. Będąc tam sama, czułam pustkę. Ja tu, on tam. W tamtych czasach nie było jeszcze komórek, więc kontakt był dość ograniczony. Pisaliśmy do siebie dużo listów.
Po moim powrocie byliśmy już pewni, że chcemy być ze sobą. Nasz związek rozwijał się bardzo szybko. Po pół roku naszej znajomości Marek mi się oświadczył. Zrobił to bardzo spontanicznie. Wziął z wazonu zasuszoną różę, uklęknął i poprosił mnie o rękę. Byłam totalnie zaskoczona, ale jednocześnie bardzo szczęśliwa. Później oczywiście było szukanie pierścionka i oficjalne zaręczyny. Specjalnie na tę okazję Marek ułożył wiersz, który wyrecytował moim rodzicom. Oficjalne zaręczyny były w Wielkanoc, a pobraliśmy się 24 sierpnia 1991 roku.
Dlaczego tak szybko zdecydowaliśmy się na ślub? Chyba dlatego, żeby móc legalnie być razem. Ciągłe dojeżdżanie z Olsztyna do Ostródy szybko stało się dość uciążliwe, poza tym od samego początku wiedzieliśmy, że chcemy być razem.
Pierwsze lata naszego związku to ciągłe rozłąki. Ja studiowałam w Olsztynie, Marek w Gdańsku. Po studiach Marek pojechał na rok do Wielkiej Brytanii. Pierwsza połowa lat dziewięćdziesiątych to okres, kiedy wyjazd na Wyspy wiązał się z posiadaniem wizy. We wrześniu Marek wyjechał sam, a ja, jego młoda żona, zostałam sama w domu, w Olsztynie. Znów zostały nam tylko listy.
Podczas pobytu w Wielkiej Brytanii oprócz listów dostałam od Marka tomik poezji, który napisał specjalnie dla mnie. Rozłąka była strasznie trudna do przetrwania. W maju udało mi się dostać wizę, co sprawiło, że o kilka miesięcy szybciej znów byliśmy razem. Do kraju wróciliśmy w październiku 1992 roku.
Z ciążą nie spieszyliśmy się za bardzo. Dopiero po pół roku od naszego powrotu zdecydowaliśmy się aby już teraz zostać rodzicami. I udało się od pierwszej próby, byłam w ciąży. Ani przez chwilę nie baliśmy się zmian, które są związane z pojawieniem się dziecka w rodzinie. Paulina była bardzo oczekiwanym dzieckiem. Od samego początku myśleliśmy, że będzie chłopiec. Miał być Paweł, ale los chciał inaczej. 4 marca 1994 roku na świat przyszła nasza pierwsza córka – Paulina. Nawet przez moment nie byliśmy rozczarowani, wręcz przeciwnie. Byliśmy bardzo szczęśliwymi rodzicami.
Paulina miała wadę serca, nie zamknął jej się przewód Botalla, potrzebna była operacja kardiochirurgiczna. Okropnie się baliśmy, że możemy stracić naszą ukochaną córkę, na szczęście przeszła udaną operację i dziś jest zdrową dziewczyną, która oprócz malutkiej blizny nie ma żadnego śladu po problemach z sercem. Podczas, gdy byliśmy razem z Pauliną w Gdańsku w szpitalu okazało się, że byłam w kolejnej ciąży. Nie wiedziałam o niej, ale stres związany z niepewnością, jaka towarzyszyła losowi naszej córeczki sprawił, że kilka tygodni później poroniłam…
Ani problemy Pauliny, ani poronienie nie sprawiły, że przestaliśmy się starać o kolejne dziecko. W czerwcu 1995 po raz kolejny byłam w ciąży. Niestety, znów poroniłam. Mimo drugiej straty nasze poglądy się nie zmieniły. Cały czas chcieliśmy mieć kolejne dziecko. W październiku 1995 roku po raz czwarty byłam w ciąży. Lekarz znając moje wcześniejsze przejścia zlecił mi dodatkowe badania i okazało się, że ciąża jest zagrożona. Praktycznie cały czas musiałam leżeć i się nie ruszać. Po dwunastu tygodniach dostałam zgodę, aby wstać z łóżka, ale cały czas musiałam bardzo na siebie uważać.
28 lipca 1996 roku na świat przyszedł nasz syn – Kuba. Był cały i zdrowy, ale za to ja miałam problemy zdrowotne. Zrobił mi się zakrzep i miałam problemy z poruszaniem się.
W końcu sytuacja się unormowała. Byliśmy szczęśliwą rodziną. Mieliśmy dwoje zdrowych dzieci. Po ponad sześcioletniej przerwie wróciłam do pracy i zapisałam się na prawo jazdy. Pierwszego egzaminu nie zdałam, udało mi się za drugim razem. Z radości… znów zaszłam w ciążę.
Nie planowaliśmy specjalnie trzeciego dziecka, ale bardzo się cieszyliśmy, że znów będziemy rodzicami. Najbardziej jednak ucieszyły się dzieci, które zgodnie stwierdziły, że pójdą ze mną rodzić.
Po wcześniejszych doświadczeniach bardzo na siebie uważałam. Udało mi się bezpiecznie donosić ciążę i Gabrysia przyszła na świat 29 czerwca 2002.
W domu wiadomo jak jest. Czasem sielanka, czasem burza. My jednak tworzymy szczęśliwą, zgraną rodzinę. Moje dzieci wspaniale się ze sobą dogadują, a Paulina, która dziś ma już prawie szesnaście lat jest mi bardzo pomocna.
Mimo dziewiętnastoletniego stażu małżeńskiego cały czas jestem w Marku tak zakochana, jak w dniu, w którym go poznałam…
Marcin Osiak
m.osiak@familie.pl
Ukochanej żonie Joannie - Marek
Cztery żywioły
Cztery żywioły w jednym ciele
Harmonię tworzą doskonałą
I mimo różnic i przeciwieństw
Symbioza zdaje się być trwałą
Ziemia jest ciągle urodzajna
Dopóki wody szemrzą fale
Woda zamarznąć nie jest w stanie
Dopóki ogień ciepło daje
Ogień z pewnością nie zagaśnie
Dopóki wiatr w powietrzu śpiewa
Powietrze czyste pozostanie
Dopóki ziemia rodzi drzewa
I chociaż czasem spokój wody
W straszliwy sztorm się przeobraża
I chociaż czasem piękno ognia
Pożogi widmem mnie przeraża
I chociaż czasem wir powietrza
Okiem cyklonu się mianuje
I chociaż czasem stałość ziemi
Trzęsieniem trwogę wywołuje
Nie czuję strachu, to przemija
Złe chwile giną w zapomnieniu
Nie to się liczy, nie błahostki
Co w życia pozostają cieniu
Nie to jest ważne bo są rzeczy
Co setki dni się kształtowały
Nie chwil odruchy tylko prawdy
Co memu życiu sens nadały
Że rwące rzeki naszych losów
Dla których czas chaosu minął
Teraz już dumnie i spokojnie
Ku morzu szczęścia razem płyną
Że ognia który w sercach płonie
Nie gaszą teraz łzy zawodu
Ten sam las uczuć zaczął trawić
By nigdy już nie zaznać głodu
Że nasze tchnienia obojętne
Co z głębi dusz się dobywały
W rezonans wpadły moc zyskując
Która z łatwością kruszy skały
Że nasze ciała tak jałowe
Ożywił niczym suchą ziemię
Deszcz łez bo jedną miłość zasiał
Co w obu sercach ma korzenie
Powietrze dla mnie jest natchnieniem
Ogień żarliwą jest miłością
Woda dla zmysłów ukojeniem
A ziemia uczuć mych stałością
Cztery żywioły, jedno życie
To w nim odkryłem cząstkę siebie
I czym jest miłość zrozumiałem
Którą tak bardzo darzę ciebie.
MM