Opublikowany przez: ULA 2012-04-03 08:29:47
Dzięki tym pożytecznym publikacjom wiedziałam, co jeść, czego unikać, jak ćwiczyć, co wziąć ze sobą do szpitala, jak karmić, co począć w razie problemów. Mając tak bogate portfolio lektur, czułam się pewniej i mniej bałam tego, co nieznane, lecz nieuniknione, czyli bycia mamą.
A jednak zaskoczenie i to nie jedno. Na początek- akcja porodowa, tydzień przed planowaną datą. Popędziliśmy do szpitala, gdzie Lenka ujrzała światło dzienne, zaliczyła 10 pkt w skali Apgar, wydała pierwszy okrzyk, oddała smółkę i w drugiej po narodzinach zażyczyła sobie transportu do domu.
Przyjechaliśmy w dobrych humorach, choć przez całą drogę bałam się, że malutka zacznie płakać. "Przecież małe dzieci cały czas płaczą"- tak mi się zakodowało. A tu proszę, jak miło. Córcia spała w aucie, spała po przyjeździe. W dzień i w nocy. Zdaliśmy sobie sprawę, że z tym snem to wygraliśmy los na loterii. W mądrych książkach pisano przecież, że dziecko funkcjonuje wg następującego cyklu: je, jest aktywne, śpi.
Tymczasem nasza mała przez pierwsze dni tylko jadła i spała. Budziła się na karmienie, konsekwentnie co 4 godz., czy to noc czy dzień, ale chciałam ją karmić, bo uważam,że to najlepsze co mogę jaj dać. Pilnowałam oczywiście własnej diety, ale nie obyło się bez przygód. Po wyjściu ze szpitala miałam straszna ochotę na owoce. Ktoś mi poradził,że mogę pić kompot jabłkowy, więc wypiłam- nawet nie wiedząc kiedy- prawie cały garnek. A potem poprawiłam rozgotowanymi jabłkami. Efekt zobaczyłam na drugi dzień w pieluszce Lenki. Wystraszyłam się okrutnie.
Zapomniawszy o kompocie, rzuciłam się na książki i internet. Szukałam, szukałam i znalazłam. Biegunka. Straszne. Odwodnienie. Szpital. Przerażona, kazałam mężowi wezwać lekarza. Była niedziela, córcia miała 6 dni. Lekarka przyjechała, zbadała dzidzię, obejrzała pieluszkę, popatrzyła na nas z politowaniem i spytała, co ostatnio jadłam i piłam. Oczywiście winowajcą okazał się kompot.
Przez kolejne dwa tygodnie nie patrzyłam na jabłka... Nie miałam zresztą za wiele czasu na jedzenie, bo wkrótce nastąpiła nagła zmiana w zachowaniu Lenki. Dały o sobie znać kolki i mała pokazała nam wreszcie, na co ją stać. Próbowaliśmy wszystkiego- od masażu brzuszka, przez okłady ciepłą pielucha tetrową, po suszarkę do włosów :) Zdarzało się, że ta ostatnia musiała być włączona przez 40min., inaczej natychmiast rozlegał się płacz. Aby ułatwić życie i sobie i naszej córce, staraliśmy się trzymać pewnych reguł.
Np. kąpaliśmy ją mniej więcej o tych samych porach, zawsze we dwójkę i wg tego samego scenariusza. Z biegiem czasu dorzuciliśmy "piosenkę przewodnią". Teraz, gdy ją śpiewamy, Lenia już się cieszy, bo wie, że zaraz czeka ją "plum, plum". Jednak tak konsekwentne postępowanie ma też swoje wady. Kiedy czasem sama muszę wykąpać moją córkę, na jej twarzy, zamiast zwykłego uśmiechu, widzę niesamowite skupienie. Tak, jakby myślała:" Nie ma taty, nic się nie zgadza, ciekawe, co ta mama jeszcze wymyśli... "
Prawdziwe rozczarowanie przeżyłam tylko jedno, ale za to duże. Dotyczyło karmienia piersią, które- wbrew temu, co słyszałam i czytałam- nie stanowiło dla mnie żadnej przyjemności. Krew, pot i łzy- w przenośni i dosłownie. Nie chciałam rezygnować, więc zaciskałam zęby, gdy bolało, a bolało! i dałam radę. Pomogła pani doradca laktacyjny- podpowiadając, w jakich pozycjach najlepiej jest karmić dziecko przy ranach, by te się mogły wygoić, a trwało to trzy miesiące.
Nagrodą był widok uspakajającej się, wtulonej we mnie córuni, która- odpukać- do tej pory nie chorowała. Faktycznie, mleko matki to najlepsze co można dziecku dać. Szkoda tylko, ze dystrybucja nie zawsze należy do rzeczy łatwych i przyjemnych:) Ale to samo można powiedzieć o pozostałych aspektach rodzicielstwa. Po przyjściu dziecka na świat stajemy się swego rodzaju niewolnikami, ale wszystkie niedogodności idą w niepamięć, gdy widzimy pierwszy uśmiech, ząbek czy nieporadny kroczek.
Zastanawiałam się , co to będzie gdy moja- teraz już roczna córunia powie "Mamo, kocham cię"? Nie znasz dnia ani godziny, więc na wszelki wypadek wszędzie noszę ze sobą solidny zapas chusteczek higienicznych...
Moja nowa życiowa rola – rodzic KONKURS praca nadesłana na adres e-mail
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.