Opublikowany przez: Kasia P. 2015-07-23 10:00:36
Snujemy się ścieżką pomiędzy plażą a torami, idąc w stronę naszego kempingu. Wcześniej, licząc od końca: długi pobyt na plaży – budowanie zamku, puszczanie latawca-papugi, rzucanie frisbee, jedzenie kanapek z dżemem truskawkowym, jeszcze wcześniej plac zabaw, lody w sklepie i zakup owej latającej papugi na sąsiednim kempingu, a więc poprzedzone długim spacerem. Po powrocie wykąpiemy się, zjemy kolację i ułożymy się do snu. Kolejny urokliwy dzień urlopu z moją ukochaną córką. Czekałam na niego długo, marząc jak to będzie cudownie wreszcie być ze sobą na 100%, non stop, bez przerw na pracę, przedszkole i codzienną rutynę.
To pierwsze wakacje, podczas których wreszcie wyłączyłam opcję „stres”, oderwałam się od wszystkich obowiązków służbowych, właściwie – nie mam już obowiązków służbowych, bo po zamknięciu swojego biznesu, mam cały miesiąc wolnego, nim rozpocznę kolejne projekty. Piękny czas, który możemy wykorzystać we dwie. To ważny element wakacji – co roku spędzamy bowiem czas na wspólnym, rodzinnym wyjeździe, ale oprócz niego mamy jeszcze odpoczynek w podgrupach – na tydzień ja wyjeżdżam z Lady D., a potem na tydzień zabiera ją gdzieś mój mąż. Wynikają z tego same korzyści, bo jedna osoba organizuje sobie wyjazd według własnego widzimisię i jeszcze spędza ten czas z naszą córką, a w tym samym czasie drugi rodzic ma wyczekiwany przez cały rok urlop – zostaje sam w domu!
W tym roku mamy z moją córką wydłużoną dziewczyńską podróż, bo będziemy razem aż dziesięć dni. Tydzień z tego właśnie minął, mnie udało się skupić wyłącznie na tu i teraz, stracić poczucie czasu oraz… cierpliwość. Ten wyczekiwany czas jest bowiem słodko-gorzki. Z jednej strony chcę bawić się z moją córką, oglądać świat jej oczami, przeżywać, śmiać się i skakać po piasku do upadłego, z drugiej – chcę trochę świętego spokoju, kawy, która nie zdążyła wystygnąć i czasu na książkę – wzięłam cztery, a ledwie dwie przeczytałam do połowy. Mam dość miauczenia mojej niezadowolonej córki, która trochę się nudzi. Mam dość rozstrzygania sporów między nią a kolegami, z którymi spędzamy czas od dwóch dni, bo co mnie do tego? Chcę, żeby czasem przestała mówić, bo jej cudny słowotok, jej imponująca fluencja słowna, którą bardzo sobie cenię na co dzień, męczy mnie niemiłosiernie, kiedy ten dzień oznacza dosłownie cały dzień, a nie popołudnie od godziny piętnastej, kiedy to odbieram córeczkę z przedszkola.
Zastanawiam się czy wszystko, co związane z rodzicielstwem musi być takie dwuznaczne, dwubiegunowe, pozbawione harmonii. Rozmawiałam z koleżanką, która też spędza urlop sama ze swoimi dziećmi. Pytam: „Jak ty to robisz, że jesteś taka spokojna i zadowolona? Nie masz ich (dzieci) czasem dość?”, a ona uśmiechnęła się promiennie i powiedziała: „Mam, przynajmniej kilka razy dziennie. A potem, kiedy już śpią, myślę sobie, że to był kolejny świetny dzień i jestem naprawdę szczęśliwa, że mogliśmy cały spędzić razem”.
Moja córka właśnie zasnęła, a ja zastanawiam się nad tymi słowami i całkowicie zgadzam się z moją znajomą. Na nic nie zamieniłabym tego czasu z moją córeczką, nawet jeśli naszym wyjazdom daleko jest do doskonałości, nawet jeśli mam dość i jestem pod koniec dnia żądna mordu – to wszystko fraszka, bo na ten wyczekany czas naprawdę warto czekać.
Autorka:
Dorota Lipińska - autorka książek dla dzieci, założycielka www.soojka.pl
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.