Opublikowany przez: Siowa
Dyrektor szpitala wojewódzkiego we Wrocławiu zawiesił ordynatora oddziału położniczo-ginekologicznego, ponieważ skrytykował on warunki, w jakich rodzą pacjentki. Ta decyzja budzi kontrowersje, ponieważ wiele matek zgadza się z ordynatorem. Przedstawiamy jedną z historii porodowych w innym szpitalu, ale jak wiadomo każda z nas ma inne wspomnienia z porodówki. Na koniec artykułu zapraszamy Was na forum. Porozmawiajmy o szpitalnych warunkach na porodówce.
Za pięć siódma odeszły mi wody. Zadzwoniłam do przyjaciółki, zjadłam, umyłam się i wezwałam taksówkę. Z uśmiechem weszłam do przychodni szpitalnej i przywitałam się z położną. Badania, USG, KTG i... dostałam skurczy. Tu zaczęła się zabawa z biurokracją. Po dwóch godzinach pretensji, że niewyraźnie piszę, wolno odpowiadam (bo dopadły mnie bóle) dobrnęliśmy do końca. Teraz na trakt porodowy. I się okazało, że dobrze zrobiłam dzwoniąc do przyjaciółki, która pracuje na oddziale położniczym bo od razu miałam pokój (inne rodzące kobiety czekały w poczekalni). Gdy już byłam w pokoju przyszedł mój partner. Gdyby nie on to bym była całkiem sama ze skurczami. Co jakiś czas przychodziła położna i starała się rozszerzyć mi szyjkę macicy palcami. Prawie zemdlałam z bólu. Po obrzuceniu mnie pretensjami, że jęczę/krzyczę z bólu podczas tego zabiegu zostawiali mnie w spokoju na jakiś czas.
Po 6 godzinach ostatecznie skierowali mnie na cesarkę. Nadal nie miałam rozwarcia, a małemu tętno spadało. Czekałam na operację w kolejce 4 godziny. Nikt już do mnie nie przychodził. Bałam się, że maluszek umrze nim mnie pokroją. Na szczęście tak się nie stało. Ustabilizowali mi ciśnienie (strasznie spadło) i wyjęli małego. Nie urodziłby się sam. Był oplątany strasznie pępowiną. Słyszałam głosy lekarek: "Co ty robisz? Głowę mu urwiesz!", "Jezu, ale oplątany.", "Ostrożnie, nie ciągnij tak. Zrobisz mu coś.". Myślałam, że zemdleję ze strachu. Wyciągnęli, wynieśli nie pokazując i zaczęli zszywać. Czekałam na płacz, kwilenie, krzyk, pisk... cokolwiek. Chciałam sygnału, że żyje, że cesarka nie była zbyt późno. Cisza. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Cisza aż kuła mnie w uszy. Zaczęłam się modlić. Nagle rozniósł się płacz dziecka. Kamień spadł mi z serca.
Zostałam przewieziona na salę. Położyli mnie i wyszli. Dobrze, że byli przy ,mnie mój chłopak i przyjaciółka, którzy stale sprawdzali jak się ma mały. Chciałam żeby poprosili o przywiezienie go ale nikogo nie było u noworodków. 5 dzieci, które niedawno się urodziły zostały całkiem same. Daleko od swoich mam, zamknięte w przesadnie oświetlonym pokoju, za zamkniętymi drzwiami przez które nie było słychać ich płaczu. Co z moim skarbem? Z tego co mi mówili to bawił się rączkami. Niestety, moi bliscy musieli wyjść.
Pierwszy raz zobaczyłam synka po 4 godzinach od porodu. Był (i jest) śliczny. Taki mały i niewinny. Po chwili zaczął płakać. Po kilku minutach przyszła położna z pretensjami, że mały płacze. Okazało się, że był za ciepło owinięty. Położna krzyczała na mnie jakbym to ja była winna, a mi jeszcze nawet znieczulenie nie zeszło.
Następnego dnia wyciągnęli mnie na siłę z łóżka i wepchnęli pod prysznic. Przywieźli mi bobasa i zostawili. Nie obeszło się bez pretensji, że wolno do niego wstaje, że się użalam nad sobą (kilka godzin po operacji).
Przez 4 dni nie miałam pokarmu. Podobno jest to naturalne ale nie dla położnych. Mały był głodny, płakał. Nie chcieli dać mu mleka. Słyszałam, że jestem koszmarną matką, że nie karmię, że nie potrafię się zająć dzieckiem. "Dziecko nie jest tylko układem pokarmowym.", "Dziecko nie musi jeść przez 3 dni po porodzie". Moje dziecko płakało z głodu, wyglądał na odwodnionego. Po kilku godzinach łkania zasypiał z wycieńczenia. Non stop płakałam. Mój nastrój udzielał się dodatkowo małemu. Chłopak odwiedzał mnie kiedy tylko mógł, pocieszał, pomagał. Byłam załamana. Bobas stracił na wadze prawie kilogram, a ja słyszałam tylko pretensje. W końcu pediatra kazał przynieść butelkę. Mały wypił i z uśmiechem od razu zasnął. Spał spokojnie przez 6 godzin. Chciałam jeszcze trochę mleka na noc ale wyrzucono mnie z dyżurki z krzykiem, że mi się tylko wydaje, że nie mam mleka, a pediatra nic nie wie. Chłopak mnie pocieszał, że jak wrócę do domu to w miłej i spokojnej atmosferze mleko się pojawi. Mleko pojawiło się po południu czwartego dnia. Nie dużo ale było. Byłam szczęśliwa, mały też. Mały przykleił się do piersi tak bardzo, że nie chciał puścić. Miał taki odruch ssania, że pediatra zalecił smoczek. Myślę, że chciał nadrobić "suszę".
Było już coraz lepiej. Mleko miałam, mały się najadał, przybierał na wadzę. Robił siusiu (dopiero jak dostałam mleka to zrobił). No i oczywiście coraz bliżej powrotu do utęsknionego domu.
Dzień przed planowanym wyjściem przyszedł lekarz i stwierdził, że wykryto bakterie E. coli w moich wodach płodowych i mały może być chory. Dostałam antybiotyk, małemu pobrali krew na badania (już był cały pokuty) i zatrzymali w szpitalu. Gdy usłyszałam, że mały ma podwyższony poziom białka obecnego podczas zakażeń to się załamałam. Po kilku dniach poziom tego białka spadł poniżej punktu zagrożenia. Co się okazało: mały nigdy nie był chory. Tak, w moich wodach były bakterie i tak, mały miał wysoki poziom białka ale ja dostałam szczepionkę na trakcie porodowym, a owe białko pojawia się również przy mocnym stresie (poród i głodówka). Mogli mi to powiedzieć zanim przez kilka dni panikowałam, że swoje dziecko zaraziłam groźną bakterią.
Wyszłam. Wróciłam do domu. Zaczęła się wiosna. Położna środowiskowa dużo nam pomogła (na kolki, ulewanie, przejadanie się, bóle brzuszka). Odstawiłam nabiał i prawie wszystko inne bo mały miał straszne alergie pokarmowe. Przez 4 miesiące byłam na diecie marchewkowej. Było ciężko, kilka razy zastanawiałam się czy nie przejść na mleko modyfikowane ale wytrzymałam. Karmiłam do 10 miesiąca (musiałam przerwać ze względu na pracę).
Gabryś ma 11 miesięcy. Rośnie jak na drożdżach, rozwija się bardzo szybko. Jest moim aniołkiem kochanym i jestem szczęśliwa, że go mam. Teraz jak patrzę na jego uśmiechniętą buzię i siedem ząbków to cały ten stres i nieprzyjemności odeszły w niepamięć. Pozostaną w głowie jedynie jako zły sen.
Jakie są Twoje wspomnienia z porodówki? Jak oceniasz pracę personelu i warunki szpitalne?
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.