Opublikowany przez: Marcin1984 2010-11-30 08:55:36
Pierwszego męża poznałam będąc jeszcze nastolatką. Czy go kochałam? Nie umiem powiedzieć. Byłam zauroczona – to na pewno. Miałam piętnaście lat, nigdy wcześniej nie byłam z żadnym chłopakiem, więc zainteresowanie mną o dziewięć lat starszego mężczyzny bardzo mi pochlebiało… Zdzisław był miły i dbał o mnie. Kupował kwiaty, zabierał na kawę, często wyznawał miłość - bardzo mi się to podobało. Jego parcie na małżeństwo – to była jedyna rzecz, która mi w naszym związku przeszkadzała. Bardzo długo naciskał, mówiąc, że męczy się dojeżdżając do mnie codziennie z oddalonej o 70 km Sanoka - Jasło.
Nie byłam do końca przekonana, do uczucia, jakim darzyłam Zdzisława, ale uległam namowom i w wieku siedemnastu lat wyszłam za mąż. Przekonywał mnie obiecując szczęście, własny dom i pracę. Robił to tak długo i uparcie, że w końcu dałam się namówić. I początkowo rzeczywiście tak było. Z czasem dopiero ujawnił się pociąg Zdzisława do alkoholu. Początkowo nie były to wielkie ilości. Kieliszek wódki, butelka piwa. Dziwiła mnie jedynie regularność. Zdzisiek musiał sobie wypić codziennie…
Po alkoholu mój mąż robił się agresywny. Gdy go coś rozzłościło potrafił uderzyć pięścią w stół, czy trzasnąć drzwiami. Mnie nie bił – przynajmniej jeszcze wtedy…
W ciążę zaszłam niespełna rok po ślubie. Nasz pierwszy syn – Tomek urodził się w 1991 roku. Przez jakiś czas był spokój i Zdzisiek przestał pić. Był przykładnym, kochającym mężem i ojcem. Niestety do czasu. Po kilkumiesięcznej przerwie znów zaczął pić…
Mieszkając „u niego” nie miałam prawa się sprzeciwić, ani odezwać. Każda próba „postawienia się” mężowi kończyła się awanturą, poniżaniem, a czasem nawet biciem. Bywały okresy, że nawet trzy razy w tygodniu zjawiałam się pobita w szpitalu. Chciałam odejść, ale bałam się, bo Zdzisław straszył, że jeśli go zostawię, znajdzie mnie choćby na drugim końcu Polski i zabije. I tak trwałam w strachu. Na rodzinę nie mogłam liczyć, bo mój ojciec zmarł krótko po moim ślubie, a matka wcale się mną nie interesowała. Byłam więc sama, daleko od rodzinnego Sanoka, przestraszona, bez szans na wyjście z tego koszmaru.
W 1993 roku na świat przyszła nasza pierwsza córka – Julia, a cztery lata później – w 1997 Ania. Zdzisław nie bił naszych dzieci. Za to skutecznie je zastraszał. A mi się obrywało za wszystko… Żyliśmy wszyscy jak jeden wielki kłębek nerwów…
Gdy minął rok 2000 z pomocą przyszedł mi Ośrodek Pomocy Społecznej. W jego pracownikach miałam oparcie i zapewnioną wszelką niezbędną pomoc, która sprawiła, że odważyłam się zabrać dzieci i odejść od Zdzisława. Był rok 2005, gdy wyprowadziłam się do mieszkania, które otrzymałam od OPS. Urzędnicy pomogli mi złożyć pozew o rozwód i uwolnić się od tyrana. Pracownicy ośrodka, to były jedyne życzliwe mi osoby w tym trudnym czasie i to głównie dzięki nim udało mi się zakończyć koszmar. Sąd orzekł nasz rozwód, zasądził alimenty i ograniczył Zdzisławowi władzę rodzicielską. Mój były mąż nigdy nie odważył się spełnić swoich gróźb i pozwolił mi odejść…
Dzieci mają kontakt z ojcem. Kiedy tylko chcą, mogą do niego pojechać. I czasem go odwiedzają, choć przyznam, że robią to bardzo niechętnie, bo doskonale pamiętają piekło, jakie Zdzisław nam serwował w rodzinnym domu.
Będąc już sama z dziećmi poznałam Piotra. Miło nam się rozmawiało, ale bałam się bardziej mu zaufać. Dzieci za to bardzo go polubiły. Można powiedzieć, że był dla nich jak ojciec. Ciepły, troskliwy, z nim mogły rozwiązać każdy problem i zawsze udać się po radę. Zanim jednak formalnie postanowiliśmy być ze sobą musiało upłynąć bardzo dużo czasu. Decyzję o byciu razem podjęliśmy dopiero w 2008 roku, a rok potem, w październiku 2009 na świat przyszły nasze dzieci – bliźniaki Jacek i Agnieszka. Piotr nie zdążył się nimi jednak nacieszyć, ponieważ dwa dni później miał wypadek samochodowy. Zderzył się z Tirem. Lekarze na miejscu zdarzenia dawali mu 1 proc. szans na przeżycie. Zamiast do karetki, mieli włożyć go już do worka, gdy jeden z medyków wyczuł delikatne tętno, którego wcześniej żaden inny nie poczuł. Niezwłocznie zawieźli Piotra do szpitala i uratowali jego życie. Po pięciu dobach się wybudził i dopiero wtedy lekarze mogli zacząć składać jego połamane kości. Najpierw nogi, potem miednice i ręce. Gdy jego stan poprawił się na tyle, aby mógł zostać przeniesiony z OIOMu na normalny oddział, lekarze mieli naprawić jego twarz. Niestety było już za późno. Teraz, ponad rok po wypadku czeka go ponowne łamanie kości i składanie twarzy…
Lekarze sami byli zdumieni, że Piotr wraca do siebie po takim wypadku. Na chodzenie też nie dawali mu za dużych szans, a od kilku tygodni mój partner porusza się już bez kul. Niestety Piotr nie będzie mógł pracować. Ja też jestem w domu ze względu na dzieci i opiekę nad dzieckiem. Nasze życie nie wygląda różowo. Żyjemy z dnia na dzień. Nasze dochody, to obecnie zasiłek z ośrodka pomocy społecznej i alimenty od Zdzisława. Ledwo wystarcza nam od pierwszego do pierwszego, ale nie poddajemy się. Wierzę, że i dla nas kiedyś zaświeci słońce…
wysłuchał:
Marcin Osiak
m.osiak@familie.pl
Jeśli chcesz i możesz pomoc Kasi i jej rodzinie, napisz do nas na adres redakcja@familie.pl lub zadzwoń pod nr 89 539 76 32.
*imiona bohaterów i nazwy miejscowości zostały zmienione
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.