Artykuł promocyjny Opublikowany przez: Redakcja Familie Redakcja 2016-10-24 12:32:01
Mawia się, że ktoś stoi jak kamień. To synonim absolutnego bezruchu. Nie wszystkie kamienie na świecie są jednak takie nieruchome. W USA, w Dolinie Śmierci w Kalifornii jest pustynia. Tam zaś znajduje się Racetrack Playa. A na niej ogromne głazy, za którymi widać wyraźne ślady przesuwania się. Dokładnie takie, jakie zostawiają stopy, czy zwierzęce łapy podczas chodzenia. Zagadka spędzała sen z powiek naukowców ponad wiek. Głowili się, jak to możliwe i cóż to za siła pcha głazy do przodu. Badacze zjawisk paranormalnych zbierali się i obserwowali zjawisko, przypisując jego powstanie rozmaitym siłom wyższym. Wyjaśnienie okazało się jednak dużo bardziej przyziemne. W pobliżu znajdują się pasma gór Panamint, to wysokie łańcuchy (ponad 3000m n.p.m.). W nich topi się śnieg – tak powstaje wilgoć. Na pustyni natomiast nocą temperatura spada poniżej zera. Wilgoć plus zimno powodują zaś, że na powierzchni spękanej ziemi tworzy się cieniutka warstwa lodu. No i wszystko jasne, wystarczy dodać do tego podmuchy wiatru – i zjawisko ruchomych głazów staje się zupełnie jasne. Niemniej, wciąż robi duże wrażenie.
To zjawisko, choć piękne, jednak zasmuca. Niebo potrafi czarować chmurami, perłowe obłoki są jednak piękniejsze od wszystkich innych. Mienia się feerią kolorów i wyglądają jak malowane. Trudno uwierzyć, że powstały ot tak, zupełnie same. Są dość rzadkim zjawiskiem i występują głównie w atmosferze polarnej. Są niestety efektem dziury ozonowej. Składają się (nietypowo) z kryształków lodu, a przechodzące przez nie promienie jasnego słońca, wywołują właśnie wrażenie tęczowej poświaty. Choć wyglądają spektakularnie, dla nas wszystkich byłoby dużo lepiej, gdyby jednak nie powstawały, a dziura ozonowa nie stanowiłaby problemu.
Skoro jesteśmy przy niebie, miejsce znalazł jeszcze jeden rodzaj niesamowitych chmur. To zjawisko występuje w Australii w okolicy zatoki Carpentaria. Najczęściej ma miejsce wczesną jesienią – wrzesień/październik i wyłącznie wczesnym rankiem. A jest tak spektakularnie niezwykłe, że zasłużyło sobie na własne imię – choć mało która chmura może się tym poszczycić. Poranna chwała to ogromna tuba z chmur, osiągająca nawet 1000km długości i przemieszczająca się z zawrotną prędkością 60km na godzinę. Wygląda bajecznie, jest jednak dość niebezpieczna – jak to ze zjawiskami atmosferycznymi bywa, są nieprzewidywalne. Najlepiej więc Morning Glory oglądać z dystansu.
Wędrujemy do Wenezueli i znowu spoglądamy na niebo. Tym razem jednak, nie patrzymy na chmury, a na błyskawice. Ale to nie są zwyczajne pioruny. Błyskawice Catatumbo, nazywane wieczną burzą, to zjawisko, które zawdzięczamy spotkaniom gorących mas wilgotnego powietrza – typowych dla klimatu Wenezueli – z zimnymi wiatrami prosto z Andów. Catatumbo rozświetlają niebo nad wodami Maracaibo, w miejscu, gdzie jezioro spotyka nurt rzeki Catatumbo. W ten sposób natura tworzy gigantyczne chmury burzowe i elektryczne łuki. Na wenezuelskim niebie można je zobaczyć przez około 160 dni roku, około 10 godzin jednorazowo i aż 280 razy na godzinę. Widać je z ogromnych odległości (do kilkuset km). Malują się na niebie rozmaitymi kolorami – rozbłyski są pomarańczowe, czerwone, białe, niebieskie, fioletowe. Kiedyś również przypisywano im magiczne znaczenie, dziś jednak meteorolodzy rozwikłali zagadkę ich powstawania. Choć są zupełnie wyjaśnione, nie odbiera im to ani trochę mrocznego i tajemniczego uroku.
Drzewo to całkiem pospolity element krajobrazu. Są wszędzie – w każdym kraju i na każdej szerokości geograficznej. Różnią się wielkością, kształtami i wyglądem. Większość z nich pozostaje jednak po prostu drzewami. Ale nie wszystkie. W kilku miejscach na świecie – na przykład w Indonezji, Papui Nowej Gwinei i na Filipinach drzewa są wielokolorowe. Jaskrawość ich barw jest powalająca. Wyglądają tak, jakby były wymalowane fluorescencyjnymi farbami. Swój koloryt drzewa zawdzięczają glebie i zawartym w niej minerałom. Mimo, że przyrodniczo wszystko jest jasne, wizualnie jest naprawdę niesamowicie.
Wodnych wirów jest na świecie wiele. W różnych rejonach przybierają różną siłę i wygląd. Najsilniejszym i największym na świecie jest norweski Saltstraumen. Ten pływowy prąd ma wybitne wymiary – średnicę ponad 12 metrów i 5 metrów głębokości. Zobaczyć go można w przesmyku łączącym Saltenfjord i Skjerstadfjord. Z poziomu wody nie wygląda tak strasznie, jest jednak dość niebezpieczny. Zyskuje na sile, kiedy podnosi się poziom wody w trakcie pełni i nowiu księżyca. A największe wrażenie robi, obserwowany z brzegu, mostu lub lotu ptaka.
Mowa o jeziorze, a nie osławionym kochanku. Znajduje się na zimnej Antarktydzie. Choć cała praktycznie skuta jest lodem i wieczną zmarzliną i próżno szukać na niej oznak ciepła, skrywa niezwykłe jezioro. Panująca na zewnątrz temperatura, mrozi (dosłownie) krew w żyłach, osiągając nawet minus 55 stopni Celsjusza. Jezioro pozostaje jednak płynne i nigdy nie zamarza. Wygląda to dość niecodziennie, ale wytłumaczenie ma całkiem prozaiczne. Woda w Don Juan jest bardzo mocno zasolona, poziom soli ocenia się na około 40% - to naprawdę dużo. Za sprawą tak dużej zawartości soli, woda nie może zamarznąć – choćby bardzo chciała.
fot:ccccomedy.wordpress.com
To wcale nie jest fajne. Z pewnością jednak jest niezwykłe. Na przełomie maja i czerwca, w Hondurasie, a dokładniej w niewielkim mieście Yoro, pada deszcz. Ale nie jest to zwyczajny deszcz, to deszcz ryb. Dosłownie – od 200 lat z nieba na chodniki i ulice spadają całe ławice, pokrywając gęsto glebę. Biedne ryby kończą marnie. Badaczy jednak zastanawiało źródło zjawiska. Okazuje się, że sprawcą zamieszania są trąby powietrzne, które z potężną siłą wyciągają z głębin wody nieszczęsne ryby, wirując z nimi i wypuszczając z chwilą osłabnięcia mocy trąby. Zagadkowe jednak pozostaje wciąż to, dlaczego wszystkie spadające ryby należą tylko do jednego gatunku – mimo, że w tamtejszych wodach żyje o wiele więcej gatunków ryb. Na to pytanie naukowcom jeszcze nie udało się odpowiedzieć.
Tęcza to zjawisko znane i z naszych okolic. Pojawia się stosunkowo rzadko, nie ma jednak takich, którzy tęczy nigdy nie widzieli. I z reguły wszystkim się podoba. Nie wszyscy jednak widzieli tęczę nad Wodospadem Wiktorii. Tu obserwować można tęczę nocą. Tworzy ją odbijane od księżyca światło. Wprawdzie o zmroku tęcza wygląda inaczej, niż ta, którą znamy za dnia - wydaje się mlecznym łukiem na niebie. Wrażenie jest tak niezwykłe, że fotografowie ze wszystkich zakątków świata wraz z obserwatorami przybywają nad wodospady przyglądać się nocnej tęczy.
To zjawisko, które obserwować można w wielu zakątkach świata (w tym w Polsce). Żeby je zobaczyć, musisz wspiąć się ponad chmury – dosłownie. Trzeba więc zdobyć najwyższe szczyty Karkonoszy lub Tatr i znaleźć się nad linią chmur. A wówczas twoim oczom może ukazać się ogromna postać, otoczona świetlistą aurą. Brzmi jak opis filmowego kadru o zaświatach, ale wygląda tak, jak opisujemy. Nie ma w tym jednak przypisywanej niegdyś zjawisku magii i nadprzyrodzonej, boskiej mocy (dawniej mówiono, że kto zobaczy widmo brockenu, nie wyjdzie z gór żywy). Wszystko zostało już wyjaśnione. Padające na twoją postać promienie słońca powodują, że rzucasz cień na chmury pod sobą. One działają jak ekran – im bliżej chmur stoisz, tym cień twojej postaci jest większy. Słońce załamujące się natomiast w kroplach wody chmur, powoduje powstanie tęczowej poświaty wokół (widmo barw światła białego, nazywane glorią). Żeby było ciekawiej – twojego widma nie zobaczy nikt, prócz ciebie – jak i ty nie zobaczysz niczyjego. Możesz więc być wyłącznie obserwatorem swojego Widma Brockenu i tylko ty sam możesz zrobić mu zdjęcie.
Zjawisko nazywane także zielonym promieniem obserwowane jest w trakcie wschodu i zachodu Słońca. Chwilę po tym, jak skryje się za horyzontem, na nieboskłonie dostrzec można krótki, kilkusekundowy błysk. Przeważnie ma mocno zielony odcień, bywa jednak, że przybiera inne barwy (od fioletowego, aż po żółty). Może być widziany wszędzie na świecie, widywany jest także z pokładu lecącego samolotu. Najłatwiej dostrzec go nad morzem i tam, gdzie nic nie zasłania horyzontu. Trzeba mieć jednak sporo cierpliwości (lub odrobinę szczęścia), błysk bowiem trwa dosłownie chwilę.
Artykuł został przygotowany przy współpracy z portalem lotniczym www.pansamolocik.pl
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.