Opublikowany przez: ULA 2012-06-06 12:09:33
Z moim mężem, Bartkiem, znaliśmy się ponad 5 lat, zanim zdecydowaliśmy się na ślub. Było różnie w tym związku, ale potrafiliśmy jakoś znaleźć do siebie drogę. Bartek był lubiany i ceniony przez moją rodzinę, przyjaciół. Odpowiedzialny, poważny, w oczach mojej mamy był w stanie zapewnić odpowiednie życie jej córce. Przed ślubem miałam wątpliwości. Czy to jest ten jedyny, z którym chcę spędzić życie? – pytałam siebie czasem. Ale machina poszła w ruch.
Przygotowania do ceremonii ślubnej, do wesela, brak czasu na dłuższą refleksję i zapewnienia wszystkich wokół, że Bartek jest przecież taki dobry. I że powinnam się cieszyć, że on chce mnie za żonę…W kościele powiedziałam TAK… był piękny, słoneczny dzień. Nic nie przeszkodziło ceremonii, nie pojawił się nikt, kto by powiedział, że są powody do tego, by nie zawierać tego związku. Wyłączyłam myślenie i po prostu wyszłam za mąż, jak tysiące innych, nie do końca zdecydowanych dziewczyn, które zwykle pod wpływem otoczenia decydowały się na ten krok…
Po ślubie zamieszkaliśmy razem, wzięliśmy kredyt, kupiliśmy mieszkanie. Proza życia. On do pracy, ja do pracy. On po pracy zajmował się pilotem do TV, ja patrzyłam w okno kuchenne i czułam, jak moje życie płynie gdzieś obok. Może w innym wymiarze? Nie czułam się szczęśliwa. Nie czułam się nieszczęśliwa. Czułam pustkę. Mało rozmawialiśmy, mało spędzaliśmy czasu ze sobą. Ja chciałam wychodzić, do ludzi, bawić się, poznawać świat. On wolał wieczory przy telewizorze. Długo musiałam namawiać go, by wybrać się na wakacje poza naszą miejscowość. I wcale nie chodziło o pieniądze. On po prostu był takim domatorem, w domu czuł się bezpiecznie i dobrze.
Zaczęłam więc wyjeżdżać z koleżankami. Zwiedzać inne miasta, wychodzić do pubów. Podczas jednego z takich wypadów poznałam Radka. Sympatycznego, zadzionego bruneta. Zatańczyłam z nim ale od razu pokazałam obrączkę by wiedział, że ma do czynienia z mężatką. Nie interesowały mnie żadne przygody na boku, nie chciałam zdradzać swojego męża. Miałam nadzieję, że coś się dobrego wydarzy w naszym małżeństwie, że tak jak zawsze odnajdziemy do siebie drogę…
Nie wymieniłam się z Radkiem żadnym kontaktem. On natomiast zdobył kontakt do jednej z moich koleżanek. Dzięki temu wiedział kiedy wychodzimy i gdzie jesteśmy. I spotykaliśmy się „przypadkiem”. Wymieniliśmy się wreszcie numerami tel. Pisaliśmy SMS…
Tak, to pewnie brzmi banalnie, ale tak bardzo do siebie pasowaliśmy. Poczuciem humoru, temperamentem, podejściem do pewnych spraw. Jak to możliwe, że ludzie mogą być do siebie tacy podobni? – pytałam siebie. Ale zaraz potem pojawiały się wyrzuty sumienia. Jestem wychowana w wierze katolickiej, ślub kościelny to związanie na zawsze, w doli i niedoli…
Tak rozpoczęło się moje wielkie cierpienie. Z jednej strony sumienie nie pozwalało mi odejść od męża i budować szczęście z kimś innym, z drugiej strony serce wyrywało się do Radka. Próbowałam zakończyć zatem znajomość z Radkiem. Nie odpisywałam na SMS, wyrzucałam jego numer z telefonu, skupiałam się na tym, by być przykładną żoną. Ale każdy dotyk mojego męża sprawiał mi ból.
Czułam się tak strasznie, szukałam pomocy w kościele. Chodziłam do spowiedzi, ale nie odnalazłam tam ukojenia. Chodziłam do psychologa, ale nie czułam się po tym lepiej. Mój mąż widząc, co się dzieje ze mną, zaczął pytać. Więc powiedziałam, że nie czuję tego małżeństwa. To była straszna rozmowa, czułam się jak szmata. Czułam, jak bardzo go krzywdzę. I wciąż w głowie była świadomość kary i potępienia po śmierci za to, co robie. Dla niego, dla rodziny, dla znajomych. Byliśmy przecież w oczach innych taką przykładną parą…
Odeszłam. Wzięłam kilka rzeczy. Wynajęłam pokój. Radek podtrzymywał mnie na duchu, spotykaliśmy się dwa razy w tygodniu, wciąż poszukując miejsc, gdzie moglibyśmy porozmawiać spokojnie. Nie było możliwości na rozmowę ani na mojej stancji, ani nigdzie w mieście. Błąkaliśmy się jak uciekinierzy… Oficjalnie byłam przecież mężatką. Nie chciałam też przysparzać cierpień swojemu mężowi, by ktoś mu doniósł, iż widział jego żonę z jakimś gachem… Złożyłam pozew o rozwód.
Moi rodzice przyjęli odejście od męża bardzo źle. Mama wciąż płakała, ojciec przestał ze mną rozmawiać. Moje rodzeństwo patrzyło na mnie jak na czarną owcę. Rodzice i najbliższa rodzina mojego męża zareagowała podobnie. Nie chcieli mnie znać… Jego brat kilka razy dzwonił do mnie i nie przebierał w słowach…
W tym czasie straciłam pracę i nie stać mnie było na stancję. Radek mi zaoferował pomoc - – zamieszkanie z jego rodzicami . Ale nie byłam w stanie z tego skorzystać. Nie miałam wyjścia i zamieszkałam u swoich rodziców. Zbyt wiele miałam wyrzutów sumienia. I poczucie tej krzywdy, którą wyrządzam ludziom wokoło. Codziennie widziałam zbolałą twarz mojej mamy i smutne spojrzenie ojca. Nic mnie nie cieszyło, świat był czarny, nie chciałam wstawać z łóżka. Zmieniłam psychologa, ale też nie czułam się z tym lepiej… Czekałam na dzień rozprawy sądowej.
Rozprawa rozwodowa trwała krótko. Kiedy sędzia zapytała, czy przemyśleliśmy wszystko, rozpłakałam się. Oświadczyłam, że chcę powalczyć o to małżeństwo, że będę się starać, że to wszystko moja wina. Nie chcę nikogo ranić a powoduję tylko samo cierpienie… Sprawa została zamknięta. Wróciłam do męża. Zerwałam kontakt z Radkiem. Rodzina i znajomi cieszyli się z takiego obrotu sprawy, byliśmy zapraszani przez teściów na niedzielne obiady, jego brat przeprosił mnie za swoje telefony, ktoś mówił, że powinniśmy postarać się o dziecko, że to nam dobrze zrobi…
A ja nie mogłam zbliżyć się do swojego męża. Spaliśmy w jednym łóżku, ale na dwóch jego krańcach. Nasze rozmowy kończyły się pretensjami z jego strony. Mimo, że obiecał, że nie będzie do tego wracał, wciąż mi wypominał odejście. Po miesiącu walki ze sobą zdecydowałam, że nie dam rady. Powiedziałam mu, że mimo pracy nad sobą i nad związkiem – nie jestem w stanie dalej tkwić w tym małżeństwie. Wyzwał mnie i kazał się wynosić. Zagroził, że jeśli nie złożę pozwu i szybko nie przeprowadzę rozwodu, by definitywnie od niego odejść, to mnie „załatwi”. Rozumiem cały jego gniew, on wynikał z cierpienia, jakie mu przysparzałam. Czułam się strasznie. Ale wiedziałam, że będąc z nim na siłę też nie jestem w stanie go uszczęśliwić…
Odeszłam, złożyłam pozew po raz drugi. Znalazłam nową pracę, więc mogłam wynająć stancję. Nie chciałam wracać do domu rodziców, bałam się reakcji rodziny, znajomych. Byłam pewna, ze i Radek jakoś sobie już ułożył życie. Wokół takiego atrakcyjnego i miłego faceta na pewno kręci się wiele kobiet. Wysłałam mu SMS, napisałam, że odeszłam od Bartka, ze wynajęłam stancję. Dostałam tylko suche „ A kiedy znów do niego wrócisz?” Odpisałam, że już nigdy. Radek nie dał żadnej odpowiedzi. Po kilku dniach przyjechał i powiedział, że bardzo mnie kocha. I że jest to miłość jego życia. I że pragnie budować ze mną związek. Wie, że nie będzie łatwo, ze wiele jeszcze przed nami. Że ludzie będą plotkować, bo przecież będzie z rozwódką, że rodzina też może kręcić nosem… Ale że przekona cały świat, że możemy być szczęśliwi. I że Bartek kiedyś też na pewno znajdzie swoje szczęście.
Uwierzyłam mu, poddałam się uczuciu, które rozwijało się we mnie od dawna. Przedstawiłam go swoim rodzicom. Ku mojemu zaskoczeniu przyjęli go bardzo dobrze. Ojciec nawiązał z nim fajny kontakt. Mama odebrała go też pozytywnie. Wszyscy zobaczyli w naszych oczach poczucie szczęścia. Znów zaczęłam się uśmiechać. Zaczęłam czuć wsparcie rodziny.
A wszyscy dawni przyjaciele się ode mnie poodwracali, uważają, że bardzo skrzywdziłam Bartka i „trzymają jego stronę”. Jego brat, kiedy mnie widzi, przechodzi na drugą stronę ulicy.
Czasem czuję, że to zło, które wyrządziłam Bartkowi może do mnie powrócić. Ale z drugiej strony czasem myślę, że może dałam mu możliwość bycia szczęśliwym, bo przecież ze mną szczęśliwy nie był…
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
83.9.*.* 2012.11.11 18:43
Gratuluję zdecydowania i odwagi,mnie tego zabrakło męczę się już 30lat,dzieci mają do mnie pretensje za zmarnowane dzieciństwo z ojcem pijakiem.
89.228.*.* 2012.07.07 17:27
Nie prawda zrobiłaś dobrze że zakończyłaś coś czego tak naprawdę nie było-napewno ułożysz sobie życie na nowo życze ci tego że jesteś taka odważna -mnie na to nie stać i muszę się męczyć
195.117.*.* 2012.06.26 11:16
Twoja historia wzruszyła nawet moje kamienne serce Marek
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.