Opublikowany przez: jane125 2012-04-04 00:02:47
Role rodziców.. niby jasne, a jakże nieprzewidywalne.
Na rolę matki musiałam sobie trochę poczekać. Pierwszą ciążę straciłam w 9 tygodniu, z powodu zaniku tętna dziecka. Bardzo to z mężem przeżyliśmy. Najbardziej chyba jednak ja, myślę, że z racji bycia kobietą-matką, związaną w sposób namacalny z Maleństwem. Długo czekaliśmy na drugą szansę, drugie "podejście". Bałam się bardzo kolejnej porażki, psychicznie nie wyobrażałam sobie tego znieść po raz drugi. Z drżącym sercem i duszą na mieniu spoglądałam nieśmiało na okienko w teście ciążowym. Nic. Za miesiąc, już podejrzewając, iż coś jest nie w porządku-znowu zerkam.I jest!! Jest!! Moim oczom ukazuje się upragniony wynik : dwie kreski!! Ściskamy się z mężem, cieszymy się jak dzieci,ale po chwili mamy już poważne miny. Rozumiemy się bez słów : czy wszystko będzie w porządku? Boimy się wypowiedzieć te słowa na głos, zostają w naszych sercach i myślach,nie chcemy zapeszyć. Dziwny mechanizm okazuje się rządzić czasem człowiekiem : nie jesteśmy przecież przesądni, a jednak.. jednak lepiej nie zapeszać . Tak, na wszelki wypadek.
Zaczyna się 9 miesięcy wyczekiwania, uważania, dbania o siebie i dziecko. Uważam co jem, ile jem, analizuję wszelkie czynności wykonywane codziennie, czy aby się zbytnio nie forsuję. W końcu nareszcie nadchodzi upragniony dzień, dzień ,na który tak bardzo czekaliśmy: termin porodu. Nie boję się, może trochę tylko, ale tak zwyczajnie-boję się tego co nieznane. Po 10 godzinach rodzi się nasz synek - Kubuś. Wszystko się udało, dziecko jest całe i zdrowe. Jesteśmy bezgranicznie szczęśliwi.
Dziecko dostaję dopiero na 2 dobę, gdyż miałam "cesarkę". Przynosili mi je co prawda, kiedy leżałam na sali pooperacyjnej, ale tylko mogłam popatrzeć na synsia,przecież nie wono mi było nawet głowy z poduszki ruszyć. Łzy leciały mi po policzkach, ale wytrzymałam. Kiedy więc w końcu mogłam Kubusia wziąć na ręce, to myślałam, że go uduszę ze szczęścia. Moje dziecko, moje wyczekane..M O J E. No i nagle..łup! - jak obuchem w łeb - zaczynają się przysłowiowe schody. Pierwsze karmienie.Naczytałam się w tych wszystkich gazetach studiowanych w trakcie ciąży o wsparciu udzielanemu nowo upieczonej matce w kwestii karmienia piersią. Otóż,nic bardziej mylnego. Dostałam jedynie kilka ulotek i słowa położnej : "próbuj kochana, próbuj". Próbowałam i płakałam, bo nam nie wychodziło naprawdę długo.Ja płakałam, on płakał, ale jakoś poszło.
Najgorszy kryzys jednak przyszedł czwartego dnia. Kubuś jadł moje mleko co godzinę, z tym, że jadł przez 40 minut. W związku z tym, zostawało mi jedynie 20 minut na odpoczynek do następnego karmienia. Po 2 dniach i nocach takiego funkcjonowania nie miałam już sił. Nie spałam prawie wcale,bo kiedy już zasypiałam-Kubuś właśnie dopominał się swojej kolejnej porcji mleczka. I wtedy zrobiłam coś, co kosztowało mnie okropny psychiczny dołek. Oddałam go na noc pod opiekę pielęgniarek. Musiałam się przespać, aby móc funkcjonować dalej, bo już "chodziłam po ścianach".. Jednak długo nie mogłam zasnąć, słysząc płacz jakiegoś dziecka dobiegający z pokoju, w którym w łóżeczkach leżały dzieci, którymi opiekowały się pielęgniarki. Dzwoniłam do męża z płaczem, mówiąc, co ze mnie za matka, która zostawia swoje dziecko na noc "samo".Wiedziałam, że to mój synuś płacze, czułam to. Mąż mnie oczywiście uspokajał, mówił, że to nic złego,że muszę się przespać by mieć siłę się opiekować Kubusiem. W końcu zasnęłam umęczona, a rano upewniłam się: tak, płakał.Okropnie się z tym czułam i jeszcze przez długi czas kłuła mnie gdzieś w sercu ta igła...miałam traumę jak niewiem co...
Wogóle wiele faktów ukazało się w innym świetle niźli opisywano w kolorowych gazetach. Po porodzie też rzekomo miano mi położyć niemowlę na brzuch(cesarka nie jest przeciwwskazaniem) i pozwolić mu possać pierś. No i tu kolejne kłamstwo: na nic takiego nie pozwolono! Pokazano mi tylko synka po wyjęciu z brzucha i zabrano do mycia,odsysania i tym podobnych zabiegów.
Jednak jakoś zleciało tych pięć dni w szpitalu i z niecierpliwością wszyscy, całą trójką jedziemy do domciu. Z jednej strony się cieszę, ale z drugiej.. trochę się boję. Jakto będzie bez wsparcia ze strony pielęgniarek? To jak z jazdą samochodem po zdaniu egzaminu na prawo jazdy-już nie ma obok tej osoby, która w razie kłopotów zdąży zareagować. Ale, nic to, jesteśmy w domu,jest tak przytulnie, mąż zadbał o wszystkie detale: łóżeczko złożone, dom wysprzątany. Jest super. Pierwsza kąpiel-tatuś kąpie. JA wstydzę się przyznać, ale się boję. Dzidziuś jest taki malutki,drobniutki,aż strach go wziąć na ręce, żeby nie "uszkodzić". Mąż jednak jest pewny siebie i bez cienia obaw obraca małego, że hoho. Jestem z niego dumna. Ja z kolei jestem tą, która wstaje po nocach na karmienie (butelką) i nosi na rękach, by utulić do snu. Prasuję tony tych maleńkich koszulek, śpioszkó, kaftaników.Dzielimy się rolami i jest nam z tym dobrze. Jednak znowu przychodzi kryzys, jak złodziej. Trafia nam się noc całkowicie nieprzespana. Kubusiowi nic nie pomaga: ani noszenie na rękach, ani leżenia z nami w łóżku, ani wogóle po prostu NIC. Nie ma rady, o 5 rano, po całej nocy nieprzespanej jedziemy z dzieckiem do szpitala. Pzrecież nie znamy się jeszcze na wszystkim, nie mamy pojęcia co się dzieje. I tu spotyka nas niespodzianke - Kubuś usypia nam w samochodzie, wskutek czego lekarz na pogotowiu wita nas słowami "ja nie widzę u tego dziecka oznak niepokoju". Ale skoro już jesteśmy, budzi małego i bada - okazuje się, że dopadła go zwykła kolka. Dostajemy instrukcje co robić, kupujemy w nocnej aptece butelkę antykolkową i radzimy sobie z problemem.Mój mąż bardzo mi pomagał przy dziecku i muszę przyznać, że robił sporo rzeczy, które ja obawiałam się robić. Na przykład przewijanie "do golaska": pampersa zmienic to żadna sztuka, ale przebrać całego od podstaw to dla mnie już było za dużo. Bałam się, że mogę mu na przykład powykręcać rączki. Dziś, kiedy Kuba ma 5 lat i przypominam sobie tamte chwile - śmieję się.
Nie jest łatwo być rodzicem. Nader często jesteśmy wystawiani na tak zwaną próbę.Każdego dnia zdarzają się sytuacje, z którymi musimy sie uporać. Pamiętam, jak kiedyś pojechałam z dzieckiem do szpitala, bo miał brzydki kaszel,zaczynał się katar i miał trochę podniesioną temperaturę ciała.Muszę tu nadmienić, że u mnie tu jest taka zasada,że przychodnia przyjmuje do godz 18,a potem-oddział pediatryczny w szpitalu. A że był to piątek to nie miałam zamiaru czekać 2 dni,aż choroba się rozwinie. Pojechaliśmy po godz 19, a lekarz dyżurny, od razu "strzelił focha".Zaczął wykład na temat, że tu jest szpital-pomoc ambulatoryjna-jak się coś dzieje,co najmniej krew się leje,a w tym przypadku on nie widzi problemu. EWysłuchałam grzecznie pana doktora,a potem krótko spytałam,czy jeszcze pamięta treść przysięgi Hipokratesa,bo jeśli nie,to ja chętnie mogę mu ją przypomnieć. Więc jeśli nie udzieli pomocy mojemu dziecku, to ja proszę to na piśmie i będę wiedzała co dalej z tym fantem zrobić.Pielęgniarka,która była przy tym obecna nie wiedziała,gdzie ma się podziać,natomiast lekarz tylko założył stetoskop i rzekł :proszę rozebrać dziecko".Potem okazało się, że to był ordynator. No cóż, czasem kobieta-matka musi walczyć jak lwica o swoje młode. I tutaj właśnie wylazła ze mnie owa lwica...
My rodzice, kochamy swoje dzieci nad życie. Rola rodzica jest rolą trudną, ale za to jakże satysfakcjonującą. Jakie to szczęście, kiedy dziecko wdrapie się na kolana, obejmie za szyję,przytuli i wyszepcze "kocham cie mamusiu"- łzy napływają do oczu. Dzieci nadają sens naszemu życiu. Tego nie da się porównać do niczego innego, to trzeba przeżyć.
Joanna Paszkowska
"Moja nowa życiowa rola - rodzic KONKURS"
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.