Opublikowany przez: Marcin1984 2010-11-30 09:27:30
Rozwód moich rodziców, po 18 latach ich małżeństwa, był dla mnie prawdziwym szokiem. Ojciec wyprowadził się z domu i to był koniec naszej rodziny. Ja i moje siostry: Monika, Edyta i Renata szybko przekonałyśmy się, że życie może być bardzo okrutne. Matka związała się z nowym mężczyzną - kryminalistą Jackiem. Ten człowiek - potwór spędził lata w więzieniu za gwałt na małej dziewczynce. Ale mojej matce to nie przeszkadzało.
Tymczasem nasz własny ojciec zaczął pić, a matka nie dopuszczała go do nas. Z czasem straciliśmy kontakt z nim i jego rodziną. Zostałyśmy same bez niczyjej pomocy - jak sieroty.
Jacek, nowy wybranek matki wprowadził się do nas, wziął ślub z matką i poczuł się bardzo pewnie. Ani ja, ani moje siostry nie byłyśmy już mile widziane w naszym rodzinnym domu. Dla matki liczył się tylko Jacek. Po skończeniu szkoły wyprowadziłam się z domu, nie mogłam znieść tej sytuacji. Szybko znalazłam pracę i stancję. W domu zostały moje młodsze siostry.
Jacek nie był człowiekiem. Był potworem, który pił, bił i nawet gwałcił moje młodsze siostry. Moja matka na to nie reagowała, wręcz przeciwnie, była szczęśliwa z bycia w związku z tym kryminalistą i nic więcej się dla niej nie liczyło. Tymczasem mieszkanie tonęło w długach i wszystkim groziła eksmisja. Moja matka spakowała walizki i wyprowadziła się z Jackiem, zostawiając moje siostry w zadłużonym mieszkaniu. Od tej pory ślad po niej się urwał.
Udało mi się wrócić do rodzinnego mieszkania, spłacić długi i uniknąć eksmisji. Zamieszkałyśmy we czwórkę - wszystkie siostry. Miałam plany, że stworzymy ciepły i dobry dom, że będziemy sobie fajnie wszystkie żyły… Ale moje siostry traktowały mnie źle, miały o wszystko pretensję, mówiły, ze za bardzo się panoszę. Nie podziękowały za uratowanie dachu nad głową. Zaciskałam zęby, płakałam do poduszki, ale znosiłam to i tak żyłyśmy.
Kiedy mieszkałam jeszcze na stancji, poznałam Pawła. Spotkaliśmy się na imprezie organizowanej przez moją siostrę. Mimo, iż dzieliła nas spora różnica wieku - jedenaście lat - rozmawiało nam się dobrze. Spotkaliśmy się więc jeszcze kilka razy i w końcu postanowiliśmy być razem. Byłam w nim zakochana po uszy…
Niedługo potem Paweł wprowadził się do naszego mieszkania, planowaliśmy też wspólną przyszłość. Tymczasem stosunki z siostrami jeszcze bardziej się pogorszyły. Niemal codzienne były kłótnie, najczęściej o pieniądze, bo moje siostry nie pracowały i nie dokładały się do mieszkania. Życie z Pawłem też okazało się inne, niż tego pragnęłam. Zaczął pić i stał się chorobliwie zazdrosny. Każdą moją rozmowę z ludźmi traktował jak zdradę. Kontrolował każde moje wyjście, nie ważne, czy do pracy czy do znajomych. Nie dopuszczał do nas nikogo. Kiedy mnie pierwszy raz uderzył, chciałam od niego odejść. Ale on nie pozwalał, straszył, że skoro ja nie chcę z nim być, to nikt ze mną nie będzie i jeśli go zostawię, stanie mi się krzywda. I tak tkwiłam w tym koszmarnym związku...
Po czterech latach na świat przyszła nasza córka Anetka. Był 1995 rok, pamiętam jak dziś ten ciężki poród i strasznie męczący czas tuż po nim.
Po porodzie Paweł zmienił się nie do poznania. Opiekował się naszą córką i mną, był czuły kochający, i przestał pić. Wzięłam to za dobrą monetę, myślałam, że wszystko się ułoży i będzie dobrze, jednak sielanka bardzo szybko się skończyła. Po dwóch miesiącach od porodu znów zaczęły się przepychanki i kłótnie.
Kiedy Anetka miała półtora roku, Paweł zdenerwował się na nią, pchnął ją, a nasza córeczka uderzyła główką o kuchenkę gazową. Wtedy nie zapanowałam nad sobą. Rzuciłam się na niego, przewróciłam i kopałam gdzie popadnie… Gdyby nie chłopak mojej młodszej siostry, który nas rozdzielił, nie wiem, jak by to się skończyło.
Po tym zdarzeniu pierwszy raz wyrzuciłam Pawła z domu. Najpierw groził, potem błagał o wybaczenie, potem znów groził… Złamałam się i znów go przyjęłam pod swój dach. Przez kilka miesięcy był spokój. Potem znów się zaczęło. Bicie, picie, poniżanie, a nawet gwałcenie…
W 2002 roku na świat przyszła nasza druga córka Dominika. Paweł ani chwilę się z tego nie cieszył, uważał, że to nie jego dziecko. Był okrutny, ale ja wciąż nie miałam odwagi go wyrzucić… Czułam bezsilność i wstręt do siebie że skazuję dzieci na takie okrutne życie.
Miarka się przebrała dwa lata później. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Krzątałam się po kuchni i coś gotowałam, gdy zjawił się on, kompletnie zalany. Stanął w drzwiach i chciał wziąć na ręce Dominikę.
Mała się rozpłakała i schowała za mną. Paweł się rozzłościł i siłą chciał ją wyrwać. Miałam akurat nóż w ręku i chciałam go użyć, na moje szczęście do mieszkania weszli znajomi. Gdyby nie oni być może siedziałabym dziś w więzieniu za morderstwo…
To wydarzenie sprawiło, że postanowiłam uwolnić się od Pawła i znów wyrzuciłam go z domu. Ostatni raz i skutecznie. Sama poszłam po pomoc do lekarza, ponieważ nie dawałam sobie z tym wszystkim rady. Przez kilka miesięcy byłam leczona z depresji i przyjmowałam silne leki. Jednocześnie walczyłam o odsunięcie Pawła od dzieci. Wyszłam z depresji, udało mi się też odebrać Pawłowi władzę rodzicielską. Stałam się odważną kobietą, dla której najważniejsza na świecie jest miłość do dzieci. Zaczęłam układać sobie życie na nowo. I wtedy w moim życiu pojawił się Marcin. Przyszedł naprawić kran i…już został. Od początku miał dobry kontakt z dziećmi. To pogodny, szczęśliwy mężczyzna. Czujemy się przy nim bezpiecznie i dobrze.
Jesteśmy ze sobą trzy lata, mamy wspaniałą, córeczkę Olę. A ja staram się zostawić za sobą koszmarne, wcześniejsze lata…
wysłuchał
Marcin Osiak
m.osiak@familie.pl
*imiona bohaterów zostały zmienione
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.