Felieton z serii "Cztery Asy" autorstwa Wojciecha Wencla, publicysty, poety, redaktora pisma "44". Ukazał się w "Gościu Niedzielnym" 42/2009
Żeby zachować wolność, trzeba znaleźć wspólnotę.
Sąd skazuje katolickiego publicystę za nazywanie aborcji zabójstwem. Znany reżyser twierdzi, że jego kolega po fachu, oskarżony o gwałt na dziecku, padł ofiarą „nieletniej prostytutki”. Pokojową Nagrodę Nobla dostaje facet mający coś wspólnego najwyżej z pokojem hotelowym. Dzieci uczą się pilnie przez całe ranki ze swej gejowskiej pierwszej czytanki. Jak żyć w świecie, w którym dochodzi do podobnych absurdów? Czy jest to jeszcze nasz, ludzki świat, respektujący elementarne zasady logiki, czy już jakaś obca przestrzeń, oderwana od rzeczywistości?
Dlaczego wielu z nas akceptuje twierdzenia, że homoseksualizm to orientacja, aborcja to prawo kobiet, a eutanazja to godna śmierć? Czemu za wszelką cenę staramy się uchodzić za ludzi „cywilizowanych”, „umiarkowanych” i „na poziomie” zamiast otwarcie przyznać, że ze współczesnymi dogmatami nam nie po drodze? Medialna papka jest jak soma z powieści Aldousa Huxleya „Nowy wspaniały świat” – środek halucynogenny utrzymujący masy w iluzji. Przyjmując ją każdego dnia, uciekamy przed samotnością, odpowiedzialnością, osobistymi problemami. Wydaje się nam, że właśnie tam – na ekranach telewizorów, w internecie i tabloidach – znajdziemy receptę na szczęście. Że łatwiej nam będzie żyć, jeśli staniemy się tacy sami jak inni. Ale to, co widzimy, jest nieprawdziwe.
Niedawno we Francji pięćdziesięciu deputowanych podpisało się pod projektem ustawy nakazującej kolorowej prasie umieszczanie pod zdjęciami modelek informacji, że fotki były retuszowane. Parlamentarzyści na chwilę ocknęli się z letargu i zauważyli, że konfrontacja ze sztucznymi standardami kobiecej urody prowadzi tysiące nastolatek do depresji i zaburzeń odżywiania. Można z politowaniem kręcić głową nad dziewczęcą naiwnością, ale czy my nie bywamy równie naiwni, wyznając medialny kult nieograniczonej tolerancji, wygody, konsumpcji?
Czym różnią się zakłamane standardy ciała od zakłamanych standardów idei? W powieści Huxleya nad wejściem do centralnego urzędu Republiki Świata umieszczono tablicę z hasłem: „Wspólność, Identyczność, Stabilność”. Takie samo hasło przyświeca dzisiejszej cywilizacji, która chce nas przekształcić w bezuczuciowe, bliźniaczo podobne do siebie maszyny. Chodzi nie tylko o eksperymenty eugeniczne czy modne ostatnio pomysły zintegrowania człowieka z komputerem. Wystarczy poczytać internetowe fora, by się przekonać, że obywatele zachodnich demokracji – z grubsza rzecz biorąc – nie mają własnych poglądów. Powtarzają tylko ideologiczne, politycznie poprawne frazesy.
Obawiam się, że na powrót do normalności jest już za późno. Żyjemy w nowym wspaniałym świecie, gdzie wszyscy muszą być młodzi, piękni i bogaci. Starzejący się są poddawani zabiegom odmładzającym tak długo, jak to możliwe. Później się ich usuwa, jeśli nie w formie eutanazji, to na margines społeczeństwa. W tym świecie nie ma miejsca na ludzkie słabości, różnice poglądów, duchowe tęsknoty. Liczy się wypracowana w mediach estetyka, która w żaden sposób nie łączy się z etyką.
Nobel dla Baracka Obamy, przyznany za styl uprawiania polityki, a nie za jakiekolwiek dokonania, to wulgarna manifestacja tej tendencji. Starsze pokolenia pamiętają jeszcze inny świat, w którym żyło się na serio. Był to moralny kosmos z poważnymi systemami wartości, wiarą w Boga i porządek natury, pojęciami wychowania, odpowiedzialności, konsekwencji. W dzisiejszym, medialnym świecie takie osoby są już jednak gatunkiem na wymarciu. Odrzucone i nierozumiane, popadają we frustrację, jak słuchacze Radia Maryja, albo rozpaczliwie szukają kompromisu z nowym porządkiem, upodabniając się do własnych dzieci i wnuków.
Niektórzy, obdarzeni silnym charakterem młodzi próbują się buntować. Decydują się na wyrzucenie z domu telewizora albo ucieczkę na wieś, najczęściej bez trwałego efektu. Większość ludzi wychowanych w kulturze identyczności nie znajduje jednak punktu odniesienia, żeby zawołać jak Dzikus z powieści Huxleya: „Ja nie chcę wygody, ja chcę Boga, poezji, prawdziwego niebezpieczeństwa, wolności, cnoty, chcę grzechu!”. Ponieważ Dzikus niemal całe życie spędził w rezerwacie, potrafił odróżnić dobro od zła, wartościową literaturę od tandety, prawdę od fałszu. Kiedy nagle znalazł się w nowym wspaniałym świecie, próbował uświadomić jego mieszkańcom, ile tracą, przyjmując środek halucynogenny i traktując seks w myśl dewizy „każdy należy do każdego”. Gdy zrozumiał, że to się nie uda, zamknął się w wieży i zaczął pokutować. Ale nawet tu dopadli go wścibscy reporterzy. Wyszydzony przez tłum popełnił samobójstwo.
Nowego wspaniałego świata nie da się zrewolucjonizować. Nie da się też w pojedynkę znieść jego totalitarnej presji. Żeby zachować wolność, trzeba znaleźć wspólnotę, w której przetrwały dawne, realistyczne modele relacji międzyludzkich, kultury i natury. Kto ma liczną, kochającą się rodzinę, niechaj ją błogosławi. Kto pisze „reakcyjne” wiersze, niech porzuci marzenie o literackich salonach i odwiedza przyjaciół tworzących w konspiracji. Kto lubi przyrodę, niech obserwuje ptaki i wymienia się spostrzeżeniami podczas zjazdów ptasiarzy. Kto wierzy w życie wieczne, niech zejdzie do katakumb, gdzie – jak przed dwoma tysiącami lat – modlą się chrześcijanie. Już czas.
źródło: