Opublikowany przez: monika.g 2015-04-20 12:30:52
Piątkowe popołudnie. Przychodzę do przedszkola, ciesząc się z perspektywy wolnego wieczoru. Moja córka wychodzi z sali:
- Patrz, mamo. Mam bilet do cyrku. Pójdziemy dzisiaj? I Zuzia idzie, i Kasia, i Ania też…
„Bilet” to kolorowa ulotka łudząco bilet przypominająca – na pewno widzieliście takie rzucone gdzieś w sklepie czy na poczcie, kiedy w Waszej okolicy pojawiał się cyrk. Rozumiem również zostawienie ulotek w przedszkolu, jednak nie potrafię zrozumieć dlaczego nauczycielki dały dzieciom te „bilety do ręki”?! Przecież dziecko nie rozumie, że to tylko kartka-pułapka.
- Dzisiaj? – pytam zdziwiona i czytam uważnie ulotkę – Rzeczywiście, dzisiaj i to za godzinę.
Cyrk budzi moją niechęć. Myślę o smutno-strasznych klaunach i zaniedbanych zwierzętach. Tym większą, kiedy podjeżdżam z córką pod kasę i płacę za bilet. Zabieramy jeszcze synka mojej koleżanki i idziemy na przedstawienie.
W namiocie tłumy! Znajdujemy jakieś wolne miejsca i zaczyna się show. Artyści wychodzą na scenę, by się przywitać przy akompaniamencie świetnej muzyki i gry świateł. Wzruszam się. A potem patrzę jak zahipnotyzowana na występy. Trochę nudzi mnie klown, słaby jest i nieśmieszny. Za to przy akrobacjach Elsy (z „Krainy Lodu”) w powietrzu na taśmach do piosenki „Let it go”, przy jej porywającym wirowaniu nad naszymi głowami, moja czteroletnia córka (zwykle dość powściągliwa w okazywaniu radości) stoi, piszczy i klaszcze jak oszalała, wołając głośno: „Brawo!”.
Były też zwierzęta. Czyste, zadbane, wyglądające na zadowolone z życia. Nikt od nich nie wymagał bóg wie czego, były raczej po to, żeby przejść się po scenie, lub przeskoczyć przeszkodę. Treserzy, a także pozostali członkowie zespołu, odnosili się do zwierząt z dużą serdecznością. Mojej córce bardzo się to oczywiście podobało, czekała jednak na jednorożca (jego podobizna znalazła się na bilecie z przedszkola). Zastanawiałam się jak wytłumaczyć, że może go nie być, kiedy na arenę wbiegł biały rumak z lśniącym rogiem na czole. Z ekscytacją mówię:
- Patrz, Lady D.! Patrz! Jednorożec!
- Mamo, to tylko taka opaska…
Szach. Mat.
Pod koniec mieliśmy już trochę dość i z ogólną ulgą przyjęliśmy zakończenie przedstawienia. Wychodząc, rozmyślałam nad współpracą, która definiuje w moim odczuciu pracę w cyrku. To gra zespołowa, wszyscy muszą funkcjonować jak jeden organizm, aby był on zdrowy. Zdążyliśmy wyjść poza namiot, kiedy odwróciliśmy się i zobaczyliśmy, że nie ma on już boków. Znikają też długie szeregi ławek, na których jeszcze sześć minut temu siedziało kilkaset osób. To właśnie moment, w którym naprawdę zafascynował mnie cyrk – zobaczyłam wielką machinę, która działa idealnie. Za trzy godziny miało już go tu nie być. Zespół odjedzie kolumną wielkich ciężarówek, przez noc rozłoży namiot gdzie indziej, przez dzień potrenuje trochę, wieczorem przedstawienie itd. W końcu show must go on.
Autorka:
Dorota Lipińska - autorka książek dla dzieci, założycielka www.soojka.pl
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.