Opublikowany przez: Kasia P. 2016-07-12 15:51:11
Skończyłam właśnie czytać książkę Karen Le Billon Francuskie dzieci jedzą wszystko. Nie żebyśmy jakieś szczególne mieli w domu problemy z jedzeniem. Sami z mężem odżywiamy się w sposób zdrowy, regularny i zbilansowany. Nasza córka również nie gardzi warzywami, a słodycze umie czasem zamienić na owoce, ale… Zawsze to „ale” się jednak pojawia.
Le Billon pisze dostępnym, dość prostym językiem, który brzmi bardzo osobiście – zresztą książka jest swego rodzaju pamiętnikiem z rocznego pobytu autorki, jej męża i dwóch córek w niewielkiej miejscowości w Bretanii – rodzinnych stronach jej męża. Lektura tych poradnikowych wspomnień jest jednak świetnym wstępem do zrozumienia ewenementu kulturowego, jakim jest Francja. Autorka wprowadza bowiem czytelnika w świat przyjemności z jedzenia, wspólnego biesiadowania i życia w uważności. Ukazuje od środka mechanizmy funkcjonowania francuskiej edukacji żywieniowej, która obejmuje nawet najmłodsze dzieci. Zafascynowana czytałam o tym, jak rodzina wspólnie zasiada do kolacji, jak maluchy zjadają ze smakiem szpinak, jak każdy – bez względu na miejsce zamieszkania i status społeczny – może pozwolić sobie na produkty wysokiej jakości. Przede wszystkim ta demokratyzacja dostępu do świeżej, dobrej żywności zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Uderzająca była dla mnie powszechność obyczajowego przestrzegania zasad opisanych w książce. Ze względu właśnie na fakt, że to, co we Francji obyczajem, poza nią wcale nim nie jest, trudno było mi wprowadzić wszystkie te reguły w życie w naszym domu. Zaczęliśmy jednak od sztywnego ustalenia pory kolacji, którą jemy całą rodziną przy stole, niespiesznie przy tym rozmawiając. Przestał być to czas na ostatni posiłek, żeby nie jeść za późno, żeby tylko coś skubnąć, żeby zdążyć jeszcze coś tam zrobić. To teraz cudowny moment u schyłku dnia, w którym spotykamy się wszyscy, aby pobyć razem, porozmawiać i nasycić ciała pysznym jedzeniem. Regularnie też na naszym stole pojawiają się nowe smaki, nieznane dotąd dania. Regułą jest, że wszystkiego próbujemy. Karen Le Billon, powołując się na jakieś ważne badania/raporty, twierdzi, że wystarczy czegoś spróbować kilkanaście razy, by zacząć to lubić/akceptować.
- Jadłem w weekend szarańcze w tempurze – powiedział dziś rano z uśmiechem i nieskrywaną dumą mój kolega, a ja skrzywiłam się mimowolnie. – I drzewojady. Pokażę ci zdjęcia.
Patrzyłam na zdjęcia przedstawiające misę pełną zarumienionych robali. Obok pudło z żywymi egzemplarzami.
- Ohyda – stwierdziłam i od razu pożałowałam. Przecież miałam nie odmawiać próbowania nowego. Swoją postawą chcę uczyć córkę, że trzeba próbować nieznanych smaków. Jedno ze zdań z książki, które ze szczególnym upodobaniem cytuję teraz przy stole, brzmi „Nie musisz tego jeść, ale musisz to spróbować”. Dlaczego zatem sama blokuję się na nieznane? Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcia, próbując wykrzesać z siebie nieco entuzjazmu. Szukałam w sobie ciekawości. Patrzyłam na skórę tych wijących się robali, wyobrażałam sobie ich kruchość, wilgotność, fakturę skóry. Niestety, nadal obrzydzały mnie pulchne glisty, nawet w tempurze.
Jednak poza tymi glistami, wzięłam sobie do serca zdanie o próbowaniu i traktuję je jako nowe motto nie tylko w kuchni, czy przy stole, ale także w życiu rodzinnym i zawodowym.
Nie muszę czegoś „zjeść”, ale warto chociaż spróbować. Po kilkunastu razach może mi zasmakować, a być może odkryję obszary, do których bez inspiracji z powyższej lektury, wcale bym nie dotarła.
Autorka:
Dorota Lipińska - autorka książek dla dzieci, założycielka www.soojka.pl
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Dorota Lipińska 2016.10.30 16:39
Pewnie, że są granice - tu ustalane indywidualnie :)
Patrycja Sobolewska 2016.07.17 20:16
kolejny dobry tekst :)
Stokrotka 2016.07.15 17:07
No nie wiem.. jednak są jakieś granice.. choć też jestem ciekawa różnych rzeczy.
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.