Opublikowany przez: HaniaR 2012-08-13 22:12:07
Jest kwiecień 2008 rok. Właśnie szykowałam się z rodzinką do wyprawienia 3 urodzin Alicji. Zamiast urodzin wylądowaliśmy na rezonansie. Wynik był jak wyrok – guz mózgu. Spakowaliśmy trochę rzeczy i parę godzin później byliśmy już w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Operacja była na początku maja. Guz okazał się trochę łaskawy dla nas I stopień złośliwości, jak mawiają „fachowcy” czyli lekarze - „łagodny” glejak. Ale musiała być chemia. Tak naprawdę nic nie pamiętam więcej z tamtego okresu, ale słowa lekarza utkwiły mi bardzo w pamięci: „Od dziś niech się Pani cieszy każdym dniem” .To był szok, cały świat był przeciwko mnie. Zostawiłam drugie dziecko z babcią, bo ja byłam w szpitalu z Alicją. Po miesiącu wróciłam z Alicją do domu, już nie było tak jak do tej pory. Moje życie i mojej rodziny bardzo zmieniło się. Przez kilka pierwszych miesięcy nie potrafiłam się pogodzić z chorobą. Alicja po operacji bardzo zmieniła się, a moja starsza córka która wtedy miała 5 lat nie mogła zrozumieć co się stało. Zaskoczyła mnie swoją dorosłością, bo kiedy Alicja wymiotowała po chemii w domu, moja mała Julka pomagała mi sprzątać. W tym samym roku straciłam pracę, bo pracodawca potraktował mnie jak osobę niepełnosprawną, która nie będzie w stanie normalnie pracować. Mąż załamał się całkowicie i szukał w sobie winy, że choroba jest przez niego. Kolejne wyjazdy na chemię pogłębiały moją depresję i złe samopoczucie. Przestałam o siebie dbać, ubranie dresowe stało się moim „przyjacielem”, podkrążone i zapłakane oczy też nigdy mnie nie opuszczały. Ale pewnego dnia coś się zmieniło. Moja córka zapytała mnie dlaczego tak brzydko wyglądam, dlaczego ciągle płaczę. Wtedy zrozumiałam, że w ten sposób nie wygram z chorobą. Przypominałam sobie słowa lekarza i zaczęłam cieszyć się każdym dniem.
Przez pierwszy rok choroby nie potrafiłam o tym rozmawiać, łzy same wypełniały mi oczy. Rok później wróciłam z córką na zastawkę. I właśnie wtedy w szpitalu zaczęłam pomagać innym rodzicom poprzez rozmowę, czasem żart, w końcu odważyłam się mówić o chorobie.
Szukałam pewnej stabilizacji w życiu, w domu nie rozmawialiśmy o chorobie, cieszyliśmy się każdym dniem. Nasze życie było radosne od jednego rezonansu do drugiego. W 2010 roku okazało się, że guz znów odrósł. Druga operacja, a właściwie jej powikłania, pokazały mi że nie jestem silna psychicznie. Córka miała niedowład całej lewej strony, oczopląs i mutyzm móżdżkowy – nie mówiła kompletnie nic przez 6 tygodni. Usiadłam na korytarzu i wpadłam w szał, zaczęłam płakać. W tamtym momencie po raz pierwszy dostałam pomoc od obcych osób – od pielęgniarek z neurochirurgii. Wtedy też zrozumiałam, że muszę walczyć o córkę i nie poddam się. Rok rehabilitacji i wspólne wyjazdy z rodziną sprawiły cuda. Alicja chodzi i gada jak najęta. Podczas drugiego pobytu stało się również coś magicznego, dzieci z przedszkola wysłały do Alicji rysunki i życzenia, popłakałam się, to było takie słodkie. Pani Dyrektor dzwoniła do nas codziennie i mimo, że Alicja nie mówiła chętnie jej słuchała. Dzieci z gimnazjum, rodzice z przedszkola i ksiądz proboszcz zbierali krew, kiedy byliśmy w szpitalu. Tak wiele wtedy się stało, ze zrozumiała ile znaczy pomoc innych ludzi.
Alicja dziś ma 7 lat i jest po trzecim zabiegu neurochirurgicznym oraz po 6 tygodniowej radioterapii, guz jak widać nadal nam odrasta. Ale jak to mówią do trzech razy sztukaJ. Teraz mamy „wakacje” do kolejnej kontroli.
Przez 4 lata walki z chorobą nasze życie bardzo zmieniło się. Ja straciłam ponownie pracę, ale to mnie już tak nie martwi, bo najważniejsze jest to, że jesteśmy w komplecie. Mój mąż wymyśla ciągle rozrywki dla dziewczyn. Nie planujemy, żyjemy z dnia na dzień. Moja starsza córka ma w tej chwili 9 lat, ale tak naprawdę jest bardzo odpowiedzialna i chyba „prawie” dorosła jak na swój wiek. Przez chorobę Alicji nabrałam pokory wobec życia, stałam się inną osobą. Kiedyś byłam bardzo zarozumiała, niecierpliwa i liczyła się praca. Kiedy jestem w szpitalu nie tylko dbam o swoje dziecko, ale również o inne dzieci. Przez te 4 lata poznałam wielu wspaniałych ludzi, nie tylko tych którzy i pomagali, ale cudownych rodziców, którzy tak jak ja walczą o zdrowie dzieci. Mamy ze sobą kontakt – tak mi się wydaje, że pobyty w szpitalu powodują, ze nagle masz drugą inną rodzinę o którą też należy dbać. Od dwóch lat działam charytatywnie w Stowarzyszeniu w swojej miejscowości i pomagam innym chorym i niepełnosprawnym dzieciom, bo sprawia mi to ogromną frajdę i uwielbiam patrzeć kiedy dzieci są szczęśliwe. Podczas ostatniego pobytu pewna mama powiedziała do mnie: „Jesteś bardzo ciepłą osobą. Dzieci uwielbiają Cię.”. Czy tak naprawdę jest – nie wiem. Ja się nie poddaję, bo jeszcze nie zakończyłam tej walki. A to moje ulubione słowa z piosenki w wykonaniu Michała Bajora, i kiedy jest mi źle działają na mnie pozytywnie: „Nic zmienić w tym życiu nie mogę, lecz przez zakręty życia mego, mogę wyruszyć w dalszą drogę z nadzieją nową i dlatego KOCHAM JUTRO z każdą jego obietnicą, z jego wielką tajemnicą, KOCHAM JUTRO" i czekam na dobre jutro.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
ika01 2012.08.16 22:22
piękny cytat:)
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.