Opublikowany przez: monika.g 2015-09-18 11:40:02
Co jakiś czas na forach adopcyjnych wybucha spór o to czy osoby, które nie zakończyły leczenia i nadal starają się o zajście w ciążę powinny móc ubiegać się o adopcję dziecka. Większość osób, przynajmniej tych, które mają odwagę się wypowiedzieć, twierdzi kategorycznie, że nie powinno się dopuszczać takich osób do procesu adopcyjnego. Podobno wiele ośrodków adopcyjnych w ogóle nie przyjmuje osób starających się o biologiczne dziecko. Piszę podobno, bo nas nikt o czymś takim nie informował, nas nawet nikt nie pytał czy zakończyliśmy leczenie, mało tego, nikt nas nawet nie pytał czy się leczyliśmy. Po prostu pytano nas dlaczego chcemy adoptować dziecko. Tylko tyle albo aż tyle. Wiadomo przecież, że nikt nie adoptuje dziecka bo taki ma kaprys.
(Zdj. pixabay.com)
Ostatnio znów się zaczęły dyskusje na ten temat, a wszystko za sprawą felietonu zamieszczonego na portalu Chcemy być rodzicami. Autorka przyznała, że miała kilka transferów, straciła dwie ciąże i został jej jeden zarodek, który z powodów zdrowotnych musi na nią trochę poczekać. W związku z tym postanowiła skłamać w ośrodku adopcyjnym, który wymaga od niej zaświadczenia o zakończonym leczeniu.
No i znów podniosła się fala krytyki. Jakie są argumenty na niezakwalifikowanie osób starających się o ciążę do procesu adopcyjnego?
Muszę przyznać, że ja osobiście nie zgadzam się z żadnym z powyższych argumentów. Moim zdaniem wszystko zależy od konkretnego przypadku, nie można wrzucać wszystkich do jednego worka. Nie można wymagać od ludzi zaświadczenia, że nie będą kontynuować leczenia jeśli się z nimi wcześniej nawet nie porozmawia. Pewnie zdarzają się takie pary, które straciły ciążę lub takie które nie mogą się pogodzić ze świadomością, że nigdy nie urodzi im się dziecko, są też takie dla których decyzja o adopcji była bardzo trudna. Może oni faktycznie muszą przejść przez wszystkie etapy żałoby i pogodzić się ze stratą po nienarodzonym dziecku. Ale są też takie pary jak my, nigdy nie udało nam się zajść w ciążę, a co za tym idzie nigdy nie straciliśmy też dziecka (zawsze dziękowałam Bogu, że z dwojga złego nigdy nie byłam w ciąży, nie wyobrażam sobie nawet sytuacji, że po latach starań w końcu Ci się udaje zajść w ciążę, a po kilku, czy kilkunastu tygodniach okazuje się, że jednak nie uda się jej donosić). Dla nas decyzja o adopcji była czymś zupełnie naturalnym, nawet nie musieliśmy dyskutować na ten temat, dla obojga z nas było oczywiste, że skoro nie udaje nam się zajść w ciążę to adoptujemy dziecko. Bardzo chcieliśmy mieć dziecko i naprawdę nie miało dla nas znaczenie czy urodzę je ja czy ktoś inny. Ono i tak będzie nasze! I tylko nasze! Nie bardzo rozumiem co ma znaczyć stwierdzenie "pragnęłam Ciebie, ale wciąż chciałam mieć 'swoje' dziecko". A dziecko adoptowane nie jest moje? Jeśli nie moje to czyje? Jest moje i tylko moje!!!
Mimo, że adopcja była dla nas czymś naturalnym, także próbowaliśmy metody in vitro. Dlaczego? Z dwóch powodów, po pierwsze żeby sprawdzić czy się uda, a po drugie żeby nie tracić czasu. Aby w ogóle móc się zgłosić do ośrodka adopcyjnego trzeba mieć określony staż małżeński więc zamiast biernie czekać spróbowaliśmy. Drugim razem podchodziliśmy do in vitro już prawie półtora roku po otrzymaniu kwalifikacji na rodzinę adopcyjną, prawie dwa lata od pierwszej wizyty w ośrodku. Uważam, że na adopcję czeka się tak długo, że bezczynne czekanie np. 5 lat to po prostu marnowanie czasu. Przecież to nie jest tak, że ośrodek proponuje nam dziecko, a my mówimy "fajnie, ale poczekajcie jeszcze, może spróbuję jeszcze jednego in vitro". Dziecko adopcyjne do czasu TEGO telefonu jest tak samo abstrakcyjne jak ciąża, w której nigdy się nie było. Tak na dobrą sprawę nawet nie wiadomo czy dziecko, które będzie nasze już się urodziło. Poza tym próbowaliśmy także innych sposobów, często dzwoniliśmy do naszego ośrodka, aby "się przypomnieć", a także szukaliśmy innych ośrodków, które zechciałyby przyjąć nasze dokumenty. Po prostu chcieliśmy mieć dziecko, nie ważne czy biologiczne czy adoptowane. Mimo, że byliśmy najmłodsi w naszej grupie na szkoleniach przedadopcyjnych czuliśmy uciekający nam przez palce czas, a chcemy przecież jeszcze doczekać wnuków.
Jeśli chodzi o zaświadczenie, że nie będzie się kontynuowało leczenia, to pewnie jak wiele rzeczy w naszym kraju, wszystko zależy od konkretnego ośrodka i wewnętrznych przepisów. Kolejny raz muszę podkreślić, że w ośrodku, w którym my staraliśmy się o adopcję, pracowały bardzo mądre i pomocne Panie i u nas takie zaświadczenie nie było wymagane. Poza tym można przecież przynieść zaświadczenie, a później zmienić zdanie lub zmienić lekarza i starać się nadal. Jeśli mam być całkowicie szczera to uważam, że zabranianie ludziom podejmującym decyzję o adopcji starania się o ciążę biologiczną jest równie absurdalne jak to, że nagle kazałoby się im zabezpieczać, żeby przypadkiem w sposób naturalny nie zaszli w ciążę, co się przecież czasem zdarza.
A jeśli chodzi o uczciwość wobec innych par to nie oszukujmy się, każda para, która "wypadnie" z kolejki czekającej do adopcji przybliża nas do wymarzonego dziecka, więc gdzie tu nieuczciwość? Im mniej par tym większe prawdopodobieństwo, że my wcześniej odbierzemy upragniony telefon.
Podsumowując, działaliśmy na dwa fronty, ale nie żałuję tego. Kocham swoje córeczki najbardziej na świecie i nie ma znaczenie, że to nie ja je rodziłam! A na zakwalifikowanie do procesu adopcyjnego nie powinien mieć w ogóle wpływu świstek papieru, który przecież można później zignorować, tylko rozmowa z mądrym, podkreślam naprawdę mądrym psychologiem, który oceni czy dana para nadaje się na rodziców adopcyjnych.
Zapraszamy na bloga autorki artykułu:
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Stokrotka 2015.09.22 12:16
A w domach dziecka jest tyle nieszczęśliwych dzieci.. a tu tyle trudności gdy chce je adoptować ludzie chcący stworzyć normalną rodzinę dla tego dziecka..
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.