Opublikowany przez: annas82 2011-02-15 07:46:28
Byłam wtedy nastolatką. Skończyłam szkołę podstawową i dostałam się do liceum. Zadowolona z siebie cieszyłam się tym co nowe. Któregoś dnia kolega z podstawówki, z którym jakiś czas się nie widziałam stwierdził, że „dobrze” wyglądam i chyba przytyłam. Byłam w szoku. Nie czułam się grubo, nie zauważyłam, że przytyłam, bo nawet nie kontrolowałam wagi. Fakt, ważyłam wtedy 49 kg, co przy moim niewielkim wzroście było jednak normą. Mimo to przestały do mnie trafiać wszelkie argumenty wypowiadane przez rodziców, że nie ma takiej potrzeby żebym się odchudzała.
Z dnia na dzień ograniczyłam spożywane pokarmy, a zaczęłam pić bardzo duże ilości niegazowanej wody mineralnej. Kupowałam je w dużych 5-litrowych bańkach, które starczały na kilka dni.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Choć chudłam jeden kilogram na kilka miesięcy, efektu tego w pewnym momencie nie mogłam zatrzymać. W ciągu ok. 3 lat moja waga spadła do 42 kg przy 155 cm wzrostu, co już kwalifikowało się na niedowagę.
Zamiast wyglądać dobrze, ubrania wisiały na mnie jak na wieszaku, wystawały mi kości, biust z miseczki C zmniejszył się do małego B. Dopiero wpływ mojego męża (wtedy jeszcze chłopaka) i jego krytyczne słowa na temat mojego stanu spowodowały, że postanowiłam zrobić wszystko, aby unormować moją wagę chociaż na poziomie zadowalającym, czyli na ok. 46 kg.
Było bardzo ciężko. Gdzieś w głowie nadal tkwiły słowa kolegi, które powodowały, że mimo tego, iż wiedziałam, że muszę przytyć, robiłam nieświadome uniki.
Uratowała mnie dopiero w jakimś sensie ciąża, która spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, bo jej nie planowaliśmy. Gdy wyszło na jaw, że jestem w odmiennym stanie przestałam przejmować się swoją wagą i maksymalnie skupiłam się na dziecku. W ciąży nie miałam gorszych okresów, więc na początku prawie nic nie schudłam. Po pierwszym trymestrze czułam się idealnie, mogłam wszystko jeść, mieć zachcianki i waga powoli, acz systematycznie rosła, żeby stanąć na 61 kilogramie przed porodem.
Szczerze powiedziawszy do końca ciąży nie przejmowałam się ani przez chwilę, że tyle przytyłam.
Po porodzie dość szybko waga zaczęła spadać. Karmiłam piersią, nie miałam czasu na podjadanie, na pichcenie tego co lubiłam, a opieka nad małym dzieckiem wymagała sporo energii.
W ciągu ok. 2 lat moja waga wróciła do tak zwanego optymalnego punktu, czyli ok. 46 kg.
Obecnie jest już gorzej, bo znowu powoli dobijam do pamiętnych 49 kg. Może czas najwyższy znowu wziąć się za siebie, bo mija już prawie 15 lat od tamtego czasu… choć zmieniło się wszystko.
Jestem kobietą, żoną, matką, a nie przestraszoną nastolatką, której zrobiło się bardzo przykro, gdy ktoś zwrócił jej uwagę, że „dobrze” wygląda.
Ja z całej tej mojej historii wyniosłam jedną naukę… zanim powie się coś na temat drugiego człowieka, należy pomyślcie jakie skutki mogą wywołać nasze słowa. Czasami mogą być powodem do bardzo niemądrych zachowań, które mogą mieć destrukcyjny wpływ na zdrowie i samopoczucie tej osoby. Ja tamtego kolegi chyba nigdy nie zapomnę, ale wątpię czy on chciałby abym w takim kontekście o nim pamiętała.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
178.73.*.* 2011.04.07 15:23
Moim zdaniem chodzi nie tylko o słowa, ale także o ich odbiór. Wiem, że nigdy nie będę wiotką kobietką z sylwetką zbliżoną do wyfotoshopowanych modelek z gazet, ale mogę coś zrobić, aby moja waga nie "szalała". Moje odkrycie to czerwona herbata Pu-erh, która trzyma w ryzach kilogramy (polecam jej najsmaczniejszą wersję Irving Tea SPA perfect slim z dodatkiem ananasa). I wiem, że najważniejsze to dobrze się czuć ze swoją wagą. Ja tak mam.
Jaśmina 2011.02.16 12:46
Aniu, bardzo trafne przesłanie zamieściłaś na końcu artykułu "... zanim powie sie coś na temat drugiego człowieka..." Dzięki, że podzieliłaś się z nami swoją historią. Temat aktualny...
jagienka 2011.02.15 20:49
Aniu! Super artykuł... Jako przestroga z dwóch przyczyn: o jednej napisałaś na końcu... A druga to jak łatwo można wpaść nawet w anoreksję...
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.