Opublikowany przez: ULA 2012-04-13 08:45:13
Zawsze znajomi uważali nas za szaloną parę. Kochamy przyrodę, góry, przygody, sporty ekstremalne. Wcześnie się pobraliśmy, wcześnie zaczęliśmy myśleć o dziecku. Wcześnie oczywiście z punktu widzenia znajomych, bo dla nas ślub na 2 roku studiów był o wiele za późno (jest cudownie, trzeba było nie marnować czasu i zrobić to wcześniej!), a decyzja o dziecku dopiero po obonie prac magisterskich została wymuszona przez sytuację życiową... gdyby nie ona, to o dziecko staralibyśmy się dużo wcześniej.
Gdy jednak przyszło co do czego... ja nie byłam przekonana. Mąż się uparł, że skoro studia już na ukończeniu, wszystko idzie dobrze, to czas na spontaniczne szaleństwo, czyli coś, co w naszym życiu zdecydowanie króluje. Nie chciał by staranie się o dziecko zniszczyło nasze beztroskie życie łóżkowe. Chciał spontaniczności, chciał by nic się nie zmieniało. W końcu było nam tak cudownie. Gdy przyszło jednak co do czego, ja nie potrafiłam tego traktować spontanicznie. Chyba gdzieś w głębi duszy nie chciałam być jeszcze w ciąży. Chciałam jeszcze wyskoczyć w góry, na parę bardziej ekstremalnych wypadów, pojeździć na rowerze, poszaleć... w końcu był maj!
Ale zgodziłam się na "próbę", czy coś z tego będzie, wmawiając sobie, że przecież za pierwszym razem i tak nam się nie uda, że inni o dzieci starają się latami...
No i w maju się nie udało.... i jakoś mnie to rozluźniło. A w czerwcu nie było ani czasu ani siły na rozkoszne zabawy. Pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie, oboje pisaliśmy/projektowaliśmy prace magisterskie, o jakichkolwiek wypadach w góry nie było mowy. Znajdując kilka wolnych chwil, postanowiłam zrobić sobie podstawowe badania, nawet nie z myślą o ciąży, a o własnym zdrowiu. Ale wyników odebrać nie było kiedy...
Tak zapracowanych zaskoczyło nas jedno z najważniejszych dla nas świąt - Noc Kupały, słowiańskie święto miłości, święto letniego przesilenia. O wyjeździe na łono natury i świętowaniu jak należy nie było mowy. Po pracy, o 20 siedliśmy do słowiańskiej kolacji, otworzyliśmy butelkę wina i wskoczyliśmy do wanny pełnej wody i aromatycznych olejków. Ta noc była szalona. Musiała być szalona - po 2 tygodniach "celibatu" i jak się później okazało przed kolejnymi 2 tygodniami spokoju.
Szybko zrobił się początek lipca. Brak okresu nawet mnie nie zaniepokoił - przy takim nawale pracy, co jakiś czas zdarzały mi się tygodniowe "obsuwy". W międzyczasie zaliczyliśmy wypad w góry, kilka porządnych imprez, slajdowisk, spotkań ze znajomymi. To był bardzo aktywny czas, sen przestawał być nam potrzebny.
Ale gdy okresu nie było już prawie 2 tygodnie... zaczęłam się martwić. O ciąży nie myślałam, bo czerwcowe noce, gdy miałam dni płodne spędzaliśmy przy biurkach, a Noc Świętojańska wypadła zdecydowanie "po". Zadzwoniłam do ginekologa. Niestety wyjechał na urlop, więc na wizytę zapisałam się na "za trzy tygodnie".
Po kilku dniach zrobiłam test ciążowy. Wyszedł nijak. Jedna kreska - kontrolna wyraźnie czerwona, druga.. nie wiadomo - bardzo blada, jakby jej nie było, a niby była. Po dwóch dniach kupiłam inny test. Na nim podobnie - jedna kreska wyraźna, drugiej niby nie było... a jednak lekko zarysowana. Dopytałam aptekarki o możliwe powody. Stwierdziła, że przy zaburzeniach hormonalnych czasem się tak zdarza, że to raczej nie ciąża. W razie czego odstawiłam alkohol i inne używki i czekałam na wizytę u lekarza.
A w gabinecie jak w gabinecie. Badanie kontrolne, wszystko ok. USG - mała cysta na lewym jajniku, nic takiego, powinna się wchłonąć i... "No, Pani Diano, jest Pani w 6 tygodniu ciąży, Pani maleństwo ma 6,6mm, trzy szóstki, jakiś mały diabełek nam tu rośnie!".
Do końca życia będę pamiętać te słowa. Tą radość i rozbawienie lekarza. I to moje zaskoczenie. Ten brak słów. To nagłe uderzenie gorąca, to ściśnięcie w żołądku - zupełnie takie samo, jak to, które pojawiło się, gdy pierwszy raz zobaczyłam Marcina - mojego męża.
Domu wracałam w głębokim szoku - zapamiętałam tylko, by jak najszybciej odebrać wyniki badań, które robiłam w czerwcu. Zadzwoniłam do męża. Radości nie było końca. Urwał się z pracy, stwierdził, że nie jest w stanie prowadzić budowy w takim stanie psychicznym...
Później pojawił się delikatny niepokój. Czy wszystko będzie w porządku, jak damy sobie rady, czy w październiku uda nam się obronić prace magisterskie i w ogóle... co to będzie.
A rozterek był to dopiero początek. Po odebraniu wyników badań okazało się, że teoretycznie... nie mogę być w ciąży! Wszystko wskazywało na poważną niepłodność oraz silne zaburzenia hormonalne. Do zapłodnienia doszło podczas dni niepłodnych... i w ogóle wszystko przeczyło sobie. Lekarz tylko beztrosko stwierdził, że jak my kobiety czegoś w głębi duszy pragniemy, to co by się nie działo - zawsze to dostaniemy :)
Sama ciąża do dnia dzisiejszego przebiega całkiem nieźle. Nasze małe "diablątko" rośnie zdrowo, mimo iż było podejrzenie wady serca, a u mnie pojawiła się silna i poważna tachykardia. Wszelkie bóle i niepewności wynagradza mi ta radość, która pojawiła się gdy dowiedziałam się o istnieniu mojego synka, a sama ciąża dostarcza mi nie lada gratki. Te zmiany nastrojów, zachcianki, nieporadność, skleroza, mąż, który ze wszystkiego tak szczerze się cieszy, otula mnie tak troskliwa opieką... to wszystko jest cudowne! Nawet teraz, gdy poród zbliża się wielkimi krokami, mam wieczną zgagę, w każdej pozycji jest mi niewygodnie, a stopy od 2 dni są jak balony...
Z niecierpliwością czekam na ten kolejny ważny dzień, na tę kolejną porcję szoku i nieskończonej radości, która przypieczętuje cudowny okres ciąży, pierwszego kroku rodzicielstwa, do którego tak nie byłam przekonana, którego również się obawiam, ale którego w głębi duszy tak bardzo pragnę...
Moja nowa życiowa rola – rodzic KONKURS praca nadesłana na adres e-mail
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
212.244.*.* 2012.04.14 10:01
Piękna opowieść! Dla mnie już wygrałaś:) I świetna będzie z Ciebie mama! Masz w sobie dużo pozytywnej energii i nią zarażasz! Pozdrawiam;-DD
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.